Abelard Giza: przed wyjściem na scenę potrzebuję godziny dla siebie

Abelard Giza to bez wątpienia najbardziej rozpoznawalny człowiek sceny Stand Up’erów. To z jego inicjatywy, w roku 1999 powstała grupa kabaretowa Limo, która zakończyła swoją przygodę 31 grudnia 2014 roku. Jednak teraz, chciałbym skupić się na obecnej działalności polskiego satyryka. Poznaj zatem życie tego niesamowitego człowieka, dzięki któremu możesz poprawić sobie humor.

Na mojej stronie, od tego roku, zaczęły ukazywać się wpisy w których możesz poczytać o pracy innych, przede wszystkim bardziej znanych i doświadczonych ludzi z wielu branż: muzycznych, dziennikarskich i … i tu właśnie przyszedł czas na Stand Up! Pisząc do Abelarda nie obiecywałem sobie zbyt wiele. Tym bardziej, że moja strona nie jest zbytnio rozpoznawalna. Odpisał. Mega się ucieszyłem, bo wiedziałem że będzie to kolejny wielki krok! Wysłałem pytania. Kontakt niestety przez okres wakacyjny zamarł. Dużo występów, życie prywatne – wszystko zrozumiałe. Nie lubię się narzucać ale niekiedy muszę, czyli piszę po jakimś czasie zapytanie na jakim etapie są nasze sprawy. Gdybym tego nie robił, nie miałbym dzisiaj zapewne tego materiału. Jestem zatem mega wdzięczny, że się udało.

żaden dzień nie wygląda tak samo …

Jak wygląda Pański dzień, w którym jest zaplanowany wieczorowy koncert? Rozpoczynając od porannej kawy a kończąc na hotelowym/domowym łóżku …

Zdecydowana większość takich dni, to dni wyjazdowe. Rano pakuję się i wyruszam w trasę. Kiedyś szykowanie zajmowało sporo czasu. Dziś, po latach w podróży, skompletowanie bagażu to odruch. Zdecydowanie wolę jeździć pociągiem. Mam wtedy czas na nadrabianie zaległości mejlowych, książkowych i filmowych. Niestety większość tras pokonuję samochodem. Jestem wtedy mniej zależny od miłościwie panujących nam i jakże kapryśnych PKP, poza tym po występie mogę wracać do domu. Nocne podróże pociągami należą do rzadkości.

W dzień wyjazdu nie mam żadnych rytuałów. Nie piję kawy kwadrans przed wyjściem, nie zerkam w mapę. Często wskakuję do auta w ostatnim momencie i odpalam nawigację. Kiedy ma się dwójkę dzieci i tak zwany „wolny zawód” żaden dzień nie wygląda tak samo. Co z jednej strony bywa męczące, ale też ma swój urok. Wszelka powtarzalność mnie dusi. Muszę z dumą dodać, że przez prawie 20 lat pracy właściwie ani razu nie spóźniłem się na występ. Zawsze do przewidywanej trasy dodaję półtorej godziny na korki, albo jakieś niespodziewane akcje typu stłuczka czy blokada drogi przez wkurzone zające 🙂

Oczywiście są elementy stałe i niezmienne: obiad, próba i występ. Zazwyczaj jem coś w mieście, w którym gram. Teraz, po latach, kiedy już byłem właściwie wszędzie, mam swoje ulubione knajpy, czasem nawet dania. Wiem, że tu zjem pyszną pizzę, a tam najsmaczniejszy jest żurek. Chociaż zdarzają się też takie miejsca, gdzie najlepiej wziąć ze sobą kanapki 🙂 Po obiedzie, najczęściej dwie godziny przed występem mam umówioną próbę. Stand-up to dość prosta forma. Stoi facet z mikrofonem i gada. Ale mimo wszystko trzeba „przedmuchać” mikrofon i upewnić się, że scena jest odpowiednio oświetlona itd. Widz, który kupuje bilet i poświęca mi czas musi mieć zapewniony jak najsensowniejszy odbiór. Nie może go wybijać przerywający czy sprzęgający mikrofon, albo to, że mam niedoświetloną twarz.

Przed wyjściem na scenę potrzebuję godziny dla siebie. W ciszy i spokoju. Wtedy już nie spotykam się z nikim, siedzę w garderobie i próbuję skupić na występie. Jeśli gram materiał, który jest świeży, próbuję go sobie ciągle układać i przypominać, ale kiedy wychodzę z czymś opanowanym i tak chcę zniknąć w swoim świecie, zaprząc do pracy wszystkie szare komórki jakie mi się pod czaszką ostały. Chcę dać z siebie wszystko i to jest dobry moment, żeby odgonić myśli z całego dnia. Wszystkie zmartwienia i troski, które nie są związane z tym co za chwilę będę mówił. Po występie – jeśli nie wracam do domu – ląduję w hotelu. Czasem idę spać, a czasem fundujemy sobie z kolegami tzw. „after”. Jakkolwiek to nie zabrzmi, to też jest ważna część tej pracy. Wieczorem, kiedy emocje schodzą można usiąść i na spokojnie przeanalizować występ, posłuchać komentarzy kolegów i plotek z branży. Komicy bardzo często mówią o komedii. Nie wiem czy nie wokół tego kręci się najwięcej rozmów i dyskusji. Na drugi dzień lecę do następnego miasta. Jeśli jest daleko, nie ma czasu na zwiedzanie. Zjechałem prawie całą Polskę, a połowę miast wciąż kojarzę tylko z hotelu i domu kultury.

początki bywają trudne …

W Ameryce Stand Up jest czymś bardzo znanym, w Polsce ludzie dopiero to poznają. Każde początki wiążą się z ryzykiem: czy to wypali, czy publika to polubi. Jak zatem było z tym u Pana? Jak wyglądały pierwsze takie wyjścia na scenę, co Pan wtedy czuł?

Chyba o tym nie myślałem. Na pewno się bałem. Podczas pierwszego wyjścia na scenę w roli stand-upera zapomniałem fragmentu tekstu. Myślałem, że skoro jestem ponad 10 lat na scenie kabaretowej to będzie bułka z masłem. Nic bardziej mylnego. Bycie w postaci jest zupełnie czymś innym. Chroni cię strój i rola. Nie jesteś sobą. Nie musisz wyrzucić z siebie autentycznych emocji. Oczywiście ja na scenie jako komik to też nie ten sam ja, który jedzie pociągiem czy rozmawia z córką. Ale to tylko trochę podkręcona wersja. Emocje, które wyrzucam z siebie są prawdziwe. Może przeskalowane, ale prawdziwe. Takie obnażenie się przed widzem jest dość wyczerpujące. Ale daje też niesamowitą więź. Dla niej właśnie chcę to robić.

Kiedy zaczynaliśmy tak bardzo nas to kręciło i tak bardzo pociągało, że nawet jeśli baliśmy się tego, co powiedzą ludzie – czy taka forma ich nie wycofa, czy przypadnie do gustu – to i tak były to tylko jakieś ułamki sekund. Byliśmy zbyt podekscytowani, żeby nie spróbować. Czuliśmy, że robimy coś nowego i ważnego.

stand up, czyli praca z ludźmi …

Co się dzieje podczas koncertu? Jak wygląda Pańska rola oraz kontakt z publicznością?

Jestem komikiem, który woli mówić niż rozmawiać. Kontakt z widzem istnieje na płaszczyźnie energii. Mówię do nich, nie udaję, że są. Widzę ich. Zwracam się do nich. Ale nie jestem fanem wcinania się widzów w program. Zwłaszcza jeśli dogaduje podpita osoba. Albo bezrefleksyjna. Głupota i/lub alkohol sprawiają, że wstyd u takiego osobnika nie istnieje. Wtedy bardzo ciężko wejść w dyskusję. Taki ktoś uważa, że jest najśmieszniejszy. Nie przetłumaczysz komuś takiemu, że tylko w swojej głowie jest mistrzem i że cała sala ma ochotę go wynieść.

Czasem zdarzają się bardzo ciekawe i sprytne „wrzutki”. Ktoś coś dokrzyknie i to coś daje na moment odskocznię od głównego wątku. Zaczynamy się tym bawić, często takie hasło staje się leitmotivem całego występu. To mi fajnie odświeża materiał, a widzom daje wrażenie niepowtarzalności. Problem z „dorzucaniem” przed widownię haseł jest taki, że publiczność nie wie jak skonstruowałem żart, bit, czy cały program. W komedii bardzo ważne jest podanie i timing. Wszystko ma rytm i musi mieć swój czas. Kiedy coś buduję, zbliżając się do puenty, nie chcę, żeby jakiś dziwny okrzyk to zrujnował. Oczywiście jest tak zwany crowd work – wtedy interakcja jest jak najbardziej wskazana. Komik wychodzi sam z pytaniem do publiczności. Zagaduje, nawiązuje kontakt i odbija się od tego co usłyszy tu i teraz. Ludzie to kochają.

Z materiałem komediowym jest tak, że jeśli widownia reaguje żywo i bawi ją to co mówisz, dostajesz natychmiastowy zastrzyk energii. Reakcje sali potrafią cię nieść i powodują, że wzbijasz się na kolejne poziomy. Są takie występy, gdzie od samego początku masz porozumienie z widzem. Wchodzi wszystko. Ty czujesz się jakbyś był królem świata. Improwizujesz, rozmawiasz, zagadujesz. To działa jak narkotyk. Oczywiście zdarza się też, że nie idzie. Wtedy zawsze mamy w rękawie kilka asów. Można przyczepić się do jakiegoś widza, albo odnieść się do lokalizmów. Często takie sposoby podnoszą energię występu i dają kopa na rozpęd. A potem już leci. Zdarza się jednak też tak, że nic nie działa. Głównie na imprezach firmowych, gdzie komik jest tylko dodatkiem do kolacji albo imprezy integracyjnej. Widzowie czają się na wódkę i tańce, a tu wjeżdża koleś z mikrofonem i chce żartować. „A przecież wiadomo, że najlepszy w żartowaniu jest Kazik z działu księgowości.”

zrobiłem reaserch i napisałem bit

Oglądając was na scenie zdajemy sobie sprawę, że o wszystkim co mówicie to “nasze życie”, codzienność. Jednak nie każdy chyba potrafi przekształcić to w żart i napisać naprawdę dobry koncert …

Jak każdy proces twórczy – czasem pisze się samo, czasem trzeba włożyć więcej pracy. Staram się do tego podchodzić zawodowo. Chcę się nauczyć rzemiosła. Wena jest czymś ulotnym. Czasem gdzieś na spacerze albo pod prysznicem wpada do głowy jakiś genialny pomysł. Zapisujesz go w telefonie, albo notesie, a potem przelewasz na komputer i tam rozwijasz. W większości jednak to ciężka praca. Bardziej niż pomysły na żarty wpadają mi do głowy tematy, którymi chciałbym się zająć. Coś co mnie zirytuje, wkurzy czy zasmuci. Nie zmienię prawa, nie wtłukę komuś. Jedyne co mogę to to wyśmiać. Tak trochę było z myśliwymi. Igor Tracz zadzwonił do mnie i opowiedział swoją historię, o tym jak kilku typów w czapkach z piórkami i bronią wyrzuciło go i dzieciaki, które trenował z lasu. Szlag mnie trafił. Siadłem, uspokoiłem emocje – bo to zawsze zły doradca – zrobiłem reaserch i napisałem bit.

“Kryzys”

W serwisie Youtube, 25 marca 2018 roku pojawił się pierwszy odcinek Pańskiego filmu pt. “Kryzys”. Z ogromną przyjemnością go obejrzałem aczkolwiek zastanawiam się, czy rzeczywiście możemy znaleźć tam prawdę z Pańskiego życia prywatnego czy może jednak “zakrzywiony świat” stand up’erów? No i przede wszystkim, skąd pomysł na takie dzieło?

Inspiracją były zachodnie produkcje tego typu. „Legit” Jima Jefferies’a, „Crashing” Peta Holmesa, a przede wszystkim „Louie” Louisa CK. Te formaty, opowiadające o alter ego tworzących ich komików są za oceanem dość popularne. Dzięki tej formie można wyrzucić z siebie komentarze do rzeczywistości w inny sposób niż sceniczny. Film to zupełnie inna forma opowiadania historii. Od zawsze mnie interesował. Poza tym chciałem też pokazać widzom, że życie stand-upera to nie tylko żarciki, imprezy i zdjęcia.

Świat przedstawiony w „Kryzysie” bazuje na tym prawdziwym. Jest kilka sytuacji przeniesionych prawie 1:1 – jak na przykład występ na imprezie firmowej, albo spotkanie z fanem pod sklepem, jest sporo historii inspirowanych prawdą, dużo dywagacji i założeń co by było gdyby np. gdyby moja córka naprawdę powiedziała mi, że nie chce, żebym opowiadał o niej ze sceny (jak bym zareagował? Jak sobie z tym poradził?) Poza tym jest tam mnóstwo żartów, abstrakcji i rzeczy, które nigdy się nie wydarzyły i mam nadzieję – nie wydarzą.

plan zdjęciowy

Wszystkie cztery odcinki nagraliśmy w 10 dni. W sierpniu 2017 roku. Producentami byłem ja i Kaśka Piasecka. Tłumacząc na ludzki – wyłożyliśmy na całość swoje pieniądze 🙂 Ekipa – oprócz aktorów – składała się z 6 osób. Charakteryzatorka, kierownik produkcji, dźwiękowiec, operator i powiedzmy – dwóch reżyserów. Każdy poza tymi funkcjami pełnił jeszcze sto innych. Przy tak maleńkim budżecie nie było innej możliwości. „Kryzys” powstał z garstki monet i całego mnóstwa serducha, które włożyła ekipa. Nie spaliśmy po nocach, pracowaliśmy po 20 godzin na dobę, ale udało się nagrać wszystko zgodnie z planem. Postprodukcja trwała prawie pół roku, ale to też robiliśmy po godzinach, w tak zwanym „międzyczasie”. Jak się nie ma pieniędzy to trzeba mieć dobrą ekipę, dużo pasji i energii. Dlatego właśnie do tej pory bardzo lubię „Kryzys”. Oprócz treści niesie za sobą fajne wspomnienia.

bo rodzina najważniejsza …

Wielka kariera, rozpoznawalność na ulicach. Tak jak w Pańskim filmie, zapewne i w życiu prywatnym jednak jest ten najważniejszy punkt: rodzina. Jak udaje się to wszystko połączyć?

Z tym bywa różnie. Robię co mogę, ale i tak zawsze chciałoby się lepiej. Tyle dobrego, że jak już wracam z trasy, to jestem w domu. Tak na 100%.Ogromnym wsparciem jest moja żona. Kiedy wyjeżdżam, wszystko zostaje na jej głowie. Czasem bywam gościem w domu. Przepakowuję się i znowu wyjeżdżam. Ona najlepiej na świecie dba o nasze ognisko domowe i o nasze córki, które mają w sobie mnóstwo energii i ciekawości świata – a każdy rodzic wie co to znaczy 🙂 Gdyby nie moja Lepsza Połowa mógłbym sobie tylko pomarzyć o jakiejkolwiek harmonii.

fot. facebook/Abelard Giza

KRYZYS

Chcesz zobaczyć znacznie więcej z życia Stand Up’era? Zapraszam cię zatem do obejrzenia kilku odcinków o których wspominaliśmy w rozmowie wyżej! Przekonaj się jeszcze bardziej, że takie życie nie zawsze jest kolorowe jak ci się tylko wydaje.