Były dziennikarz (anonim – 33 lata): czuję się oszukany i zdołowany

Każdy wywiad, który przeczytałeś, miał pozytywne aspekty dotyczące pracy w mediach czy na deskach scen muzycznych. Nic w tym dziwnego, wszyscy moi rozmówcy to osoby, które kochają swój zawód i każdy poniedziałek jest po prostu poniedziałkiem a nie beznadziejnym dniem rozpoczynającym kolejny w życiu tydzień.

Można kochać i nienawidzić? Ale tak bardzo nienawidzić, że chciałoby się uciec? Oczywiście. Każdy ma chwile zwątpienia i momenty które mogłyby zadecydować, że wielu dziennikarzy pewnie nie byłaby w tym miejscu w której są teraz. Jest taki dziennikarz, który mimo miłości do tego zawodu postanowił uciec. Dlaczego? Przez sytuacje, które były dla niego codziennością. Przez momenty, których nikt nie zauważał a rujnowały jego życie. Jest on moim dobrym kolegom, chciał pozostać anonimowy. Uszanowałem jego decyzję tym samym dziękuję za to czym się tu podzielił.

Czuję się oszukany i zdołowany

Nawet te najgorsze momenty mają swoje początki. I to na pewno taki, które dziś miło wspominamy. 

Od urodzenia mieszkam w Szczecinie. Media od zawsze mnie fascynowały. Dziś po latach Patrzę na nie zupełnie inaczej.

Zacznę od początku. Wszyscy sądzili, że ja jako uzdolnione muzycznie dziecko zostanę pianistą albo przynajmniej wokalistą. Jednak magia ruchomego obrazu zwyciężyła. Odwiedzając za dzieciaka Telewizję Szczecin w czasie dni otwartych, coraz bardziej czułem że to jest moje miejsce. Może nie konkretnie ta stacja, ale chodziło o branżę. Tym bardziej że w międzyczasie dość znacznie ucierpiał mój słuch więc z muzyką nie wiem czy by wyszło. Wzrok jednak się trzyma, ale bez okularów lepiej nie brać kamery do ręki. Mimo to jakoś czułem podświadomie, że praca właśnie z kamerą to jest to, co chciałbym robić. I tak – gdy byłem w wieku licealnym, czasem po lekcjach nosiłem statywy za jednym z cenionych operatorów. Z resztą poznanym zupełnie przez przypadek. W szkole z kolegami zrealizowałem kilka filmów, a potem wystąpiłem w we wspomnianej telewizji jako młody dokumentalista. Tam prowadząca poznała mnie z tym operatorem. Do dziś jestem mu wdzięczny za wskazówki które mi przekazał. Za to, że za plecami swoich szefów zgarniał mnie z miasta a potem pozwalał pobawić się dużą kamerą. Niektóre moje ujęcia można było obejrzeć w „Kronice”. Zrobiłem też jednego „lajfa” na ogólnokrajową. Dziś to dla mnie chleb powszedni, ale wtedy to było przeżycie. Postanowiłem ostatecznie związać się z mediami. Czułem, że to pozwoli mi się twórczo rozwinąć. Poszerzyć horyzonty. Wówczas na początku nowego millenium praca w telewizji była uosobieniem prestiżu, stabilności i dobrych zarobków.

Gdy ukończyłem szkołę zacząłem filmować uroczystości okolicznościowe w firmie, która kręciła studniówkę mojej klasie. Jednocześnie zacząłem pracę w wytwórni filmowej produkującej programy telewizyjne na antenę lokalną i ogólnokrajową. Wciąż się uczyłem a szef docenił moje zdjęcia. Dostałem służbową dużą kamerę Betacam, umowę z ZUS i stałą pensję. Dziś to jest nie do pomyślenia w mediach. No chyba że ma się „plecy”. W tej wytwórni realizowałem zdjęcia dla TVP, Canal+ i na potrzeby reklamy. Tam poznałem ludzi którzy wprowadzili mnie w świat mediów jako pełnoprawnego pracownika. Byłem swój. Po roku odszedłem z wytwórni i wyjechałem do Warszawy. Tam dostałem angaż w Grupie ITI jako operator obrazu. Nie byłem jedyny. Mnóstwo ludzi wyjechało do stolicy za pracą w mediach. Gdy szukałem lokum, rozmawiałem z kilkoma osobami. Wszyscy czuli, że chwycili Pana Boga z nogi. Wielu zaczynało miesięczne bezpłatne staże na rożnych stanowiskach. Taka była reguła – chcesz pracować, musisz odbębnić coś za darmo. Ja miałem tydzień bezpłatnego stażu w czasie którego poznałem procedury pobierania sprzętu. Byłem kilka razy z operatorami na zdjęciach. Pierwszy raz zobaczyłem Sejm od środka. Mówiąc kolokwialnie jarałem się tym, że mam kartę magnetyczną i mogę się szwendać po studiu Faktów TVN. Proponowana pensja jak na tamten czas atrakcyjna mimo, że na umowę śmieciową i zależna od liczby dyżurów. Nie było źle. Niestety długo nie zagrzałem tam miejsca. Trochę za bardzo miałem wywieszony język na tę robotę. Nie przewidziałem, że świeżo po egzaminie na prawo jazdy ciężko będzie dynamicznie poruszać się po Warszawie. Tak tak, operator obrazu musi też prowadzić auto. Niestety nie wyszło. Nie rozwaliłem im samochodu. Po prostu nie byłem wstanie szybko i pewnie się przemieszczać. Bywa. Byłem młody i głupi. Mogłem nie lecieć tam na wariata. Wróciłem do Szczecina i dopiero po kilku latach znów wylądowałem w mediach.. Tym razem na dłużej. W 2013 roku podjąłem współpracę z dwiema małymi – skrajnymi względem siebie stacjami telewizyjnymi o zasięgu ogólnokrajowym. Początkowo jako operator obrazu i tzw „techniczny”. Do moich zadać należało zapewnienie sprzętu (kamera, mikrofon, montaż) i realizacja zdjęć. Nie miałem wówczas łącza mobilnego więc materiał musiałem zsyłać z domu przez internet z kablówki. Gdy był wypadek w Kamieniu Pomorskim, po nagraniu zasuwałem 140 km/h do Szczecina, by wysłać pliki. Była adrenalina. Czułem się ważny. Pieniądze były rzędu 200zł za jedną realizację plus paliwo. W drugiej stacji trochę więcej. Nie było stałej pensji z ZUS. Sugerowano mi też, bym założył działalność gospodarczą. Pozostałem przy umowach o dzieło. Nie myślałem o emeryturze i dalekiej przyszłości. Liczyło się tu i teraz. Z czasem szef newsroomu dostrzegł moją twórczość w internecie (zrealizowałem kilka audycji na Youtube). Zauważył, że mam radiofoniczny głos. I tak zostałem dziennikarzem i operatorem w jednej osobie. Pamiętam jak koledzy z centrali pytali – jak ja to robię. Jak samodzielnie nagrywam setki (wywiady) jednocześnie operując kamerą i zadając pytania. No po prostu okazało się ze to potrafię. Czytałem też offy w samochodzie (tekst do newsa), opracowywałem merytorycznie materiał i montowałem całość. Po dodatkowych inwestycjach w sprzęt, mogłem bezpośrednio z auta wysyłać materiał poprzez łącze LTE. Telewizja dostawała ode mnie gotowy plik, przygotowany do wgrania na emisję. Ta samodzielna praca wideoreportera była nawet zabawna. Pamietam jak do Szczecina przyjechała kandydatka na prezydenta Polski Magdalena Ogórek. Ja wśród operatorów na jednym z targowisk miejskich próbowałem na tyczce mikrofonowej podprowadzić ważnej personie dźwięk. Pani mało nie dostała mikrofonem w brodę. Koledzy z innych mediów po cichu się podśmiechiwali, ale po kątach słyszałem że wzbudzam jednak lekki podziw. To jednak trudna sztuka, by wszystko naraz ogarnąć. Nawet mój szef mówił – „głuchy, ślepy a robi najlepsze zdjęcia w stacji”. Dokładnie to pamiętam. Kochałem to co robiłem. Tym bardziej że parę razy udało się pomóc zwykłym ludziom poprzez dziennikarskie interwencje. Nie mam żadnego przygotowania do tego zawodu. Byłem samoukiem. Najważniejsze, że szef był zadowolony. W drugiej telewizji, niemal jednocześnie wykonywałem tylko zdjęcia. Czasem drobne montaże i dwa duże filmy dokumentalne. No bajka. I mówili do mnie „Panie Redaktorze”. 100 punktów prestiżu w górę.

dziennikarstwo czy teatr?

Pięknie się zapowiadało. Mimo tego, że działałeś sam to zrobiłeś naprawdę rewelacyjne materiały. Sam doskonale zdajesz sobie o tym sprawę i wiesz o jakim temacie mówię. Temacie pozytywnym. Te “negatywne” … one są przykre nie tylko dla widza ale przede wszystkim dla nas. 

Z czasem ta fascynacja zanikała. Wychodząc z domu czułem, że idę po prostu do roboty, jak każdy inny zjadacz chleba. Nie codziennie, a tylko wtedy gdy był zaakceptowany przez wydawcę temat. Mile widziane były ludzie tragedie. Najlepiej duże wypadki. Na początku miałem opory, ale potem weszło mi to w krew. Na zewnątrz nie okazywałem emocji, ale zdarzało mi się płakać na montażu. Szczególnie gdy miałem na warsztacie śmierć dzieci. Widziałem raz rozczłonkowane ludzkie zwłoki po samobójstwie na torach i topielców wydobywanych na moich oczach z wody. Wiadomo, że nie mogłem puszczać tych obrazów w telewizji. No ale co się zobaczyło to się nie odzobaczy. Wydawca z resztą oczekiwał ode mnie takich tematów. Liczba trupów była niejednokrotnie wyznacznikiem ważności newsa. Nawet tekst musiał być podkręcony dla dodania dramaturgii. Takie są media. Wszystko dla oglądalności. Często zastanawiałem się czy to jeszcze są suche informacje czy teatr. Nie popadajmy też w skrajność, bo z pewnością jest jakieś ziarno prawdy w przekazie medialnym. Dobrze jest jednak wiedzieć jak on powstaje. Dlatego każdemu mówię by oglądał różne dzienniki. Po pewnym czasie uodporniłem się. Niemal jak pracownik zakładu pogrzebowego. Tłumaczyłem sobie, że ktoś przecież to musi robić. Ludzie paradoksalnie powinni oglądać skutki ludzkiej głupoty np. na drogach. Czułem w tym jakąś misję. Cały czas byłem na stand by’u. Pamiętam jak kiedyś nocowałem w samochodzie czekając na wizję lokalną prokuratury. Bo nikt nie wiedział kiedy ona będzie. Chciałem być pierwszy. Chciałem by szef był zadowolony.

Mam 30 lat na karku. Ja chcę kurwa jeść.

Praca pracą ale co z zarobkami? Przecież każdy z nas ma swoje wydatki i marzenia do realizacji.

Jeśli chodzi o pieniądze to nie wiedziałem nigdy ile i czy w ogóle coś zarobię w danym dniu. Nie zawsze działo się coś ważnego dla krajowego widza. Pieniądze były tylko wtedy jak był gotowy materiał. Wydawca wyceniał go zawsze na końcu. Do dziś nie rozumiem klucza wg którego się przy tym poruszał. Za napisany, nagrany i zmontowany news do serwisu dostawałem około 350zł. Zazwyczaj trwał mniej więcej dwie minuty. Nikogo nie interesowało czy robiłem temat dzień czy 2 dni. Zdarzało się różnie, bo np. setkowicze (osoby udzielające informacji i wywiadu do kamery) nie zawsze byli dyspozycyjni. Mimo wszystko trwałem w tym długo. Stanowiłem jednoosobowy oddział ogólnokrajowej stacji telewizyjnej. Miesięcznie zarabiałem od trzech do czterech i pół tysiąca brutto. Do tego ustawowa kilometrówka (0,80gr za kilometr). Ta kilometrówka mnie cieszyła bo za swoje wynagrodzenie musiałem zapewnić też sprzęt który swoje kosztował, a auto nie psuło się tak często. Niestety nie było szans na stabilną pracę z ZUS. Królowały tylko umowy o dzieło. Nie są one obwarowane ubezpieczeniem zdrowotnym czy emerytalnym więc musiałem kombinować. Jeden miesiąc pracowałem, a w drugim rejestrowałem się w urzędzie pracy dla ubezpieczenia NFZ. Musiałem tak robić, bo mam słabe zdrowie, a działalność gospodarcza nie wchodziła w grę. Sporo czasu upłynęło zanim zrozumiałem że media jakie znałem z czasów liceum to utopia. Dziś nie ma w nich stabilności. Szczególnie wtedy gdy ma się problem z tematami albo zwyczajnie jesteś chory. Bywa też, że ci nie płacą tyle ile powinni. W innych mediach, poza tymi w których pracowałem, umowa z ZUS to też był i dalej jest rarytas. Coś nieosiągalnego, albo zarezerwowanego dla kolesi. Nawet publiczny nadawca, który powinien być wyznacznikiem standardów nie chciał mi zaoferować normalnych warunków zatrudnienia. W mojej stacji bywało, że upominałem się o pieniądze za materiały które z różnych przyczyn nie poszły na antenie, albo zostały słabo wycenione. Telewizja w pewnym momencie zaczęła płacić coraz mniej. I nie tylko mi. Gdy podnosiłem kwestię amortyzacji sprzętu to słyszałem – przecież zarabiasz na innych rzeczach. Punktem zwrotnym był moment gdy prezes przestał płacić za kilometrówkę, a jedynie za faktyczne zużycie paliwa w moim aucie którym jeździłem na materiały. Czerwona lampka świeciła coraz bardziej. Gdy będąc w Warszawie zapytałem szefa o dodatkowe pieniądze za zdjęcia lotnicze (mam uprawnienia na drona) to w tym momencie wszedł do gabinetu młody 22 letni dziennikarz. Szef powiedział do mnie – „Popatrz. To jest pan Mariusz. Pan Mariusz ma drona. Pan Mariusz lata dla nas dronem i nie bierze za to żadnych pieniędzy. On pracuje na swoją przyszłość i nazwisko. A ty?”. Ja popatrzyłem na tego chłopaka z politowaniem. Pomyślałem sobie – co ty pierdolisz gościu. Mam 30 lat na karku. Ja chcę kurwa jeść. Powiedziałem, że Mariusz będzie latał do czasu pierwszej kolizji z pałacem kultury. Wtedy zrozumie że frajerzył. Zrozumie ile kosztuje sprzęt. Spytałem czy ma uprawnienia na tego drona. Szybko się chłopak ulotnił, a szef uderzył w stół mówiąc stanowczo – „Ma!” Pomyślałem – Tak jasne. Wtedy zdałem sobie sprawę że media są dla młodzików takich jak Mariusz, których można wycisnąć jak cytrynę, a potem wyrzucić albo dodeptywać przez lata. Zrozumiałem, że ja też byłem takim samym frajerem gdy miałem 22 lata. Bo teraz kasę można robić na filmowaniu wesel, a nie na telewizji, którą ogląda coraz mniej ludzi. Na wiele rzeczy mógłbym przymknąć oko jeśli czułbym więź z zakładem pracy. Gdybym miał właściwą umowę o pracę. Niestety śmieciówki ogarnęły media. Efekt jest taki że gdy złamiesz nogę – nie zarabiasz. Chorujesz na raka – giniesz z braku ubezpieczenia. Emerytura – jaka emerytura?

Z zazdrością patrzę na tego operatora z 30 letnim stażem któremu nosiłem statywy. Pracował tylko w telewizji państwowej. Wiedział że na końcu będzie emerytura. Ja już takiej pewności nie mam. Po 5 latach rozstałem się z tą telewizją w sposób cywilizowany i patrząc z dystansu nie mam do niej wielkich pretensji. Nie dogadaliśmy się po prostu. Mimo wszystko mam sentyment do tej stacji. Niestety zderzenie z realiami pracy w mediach mnie przerosło. Z kolei druga telewizja z która współpracowałem postanowiła nie zapłacić mi za wykonaną pracę. Taka z wartościami patriotycznymi na sztandarach i dużą literą „R” w logo. 8 tysięcy będę musiał wyszarpać od tych złodziei przez sąd. Tak oto kończy się moja zabawa w telewizję.

rzuć to w cholerę.

Co teraz? Masz już jakieś plany?

Porzuciłem media i obecnie przebranżawiam się. To ostatni gwizdek. Mam ponad 30 lat i to już nie jest zabawa. Zaraz będe w połowie życia. Niedawno spotkałem byłą dziennikarkę jednego ze szczecińskich mediów. Pasjonatkę zawodu, kochającą dziennikarstwo. Z piórem w ręku przepracowała 20 lat. Niemal codziennie po kilkanaście godzin. Też miała umowę śmieciową. Gdyby nie mąż, który miał pełne uposażenie, to byłaby w czarnej dupie. A dziś ma umowę o pracę w zupełnie innej profesji. Dała mi pewną bardzo ważną radę, którą wziąłem sobie do serca. Powiedziała – rzuć to w cholerę.