Dawid Siwek: człowiek, który w pracy spełnia swoje marzenia 

Dawida poznałem, gdy pracował w Radiu Szczecin. Można powiedzieć, że to jedna z osób z branży medialnej, która napędzała mnie do dalszego działania. Między innymi podpowiadając jak ulepszyć moje materiały, albo wskazując co można by w nich poprawić. Dzięki temu coraz bardziej wiedziałem, że praca dziennikarza, reportera jest bardzo wymagająca. Ale z każdą poprawką i kolejną recenzją, kocham tę robotę coraz bardziej.  

Głównym (ale nie jedynym) tematem tej rozmowy będzie zamach w Berlinie. Tuż przed Bożym Narodzeniem 2016 roku ciężarówka wjechała tam w tłum ludzi na świątecznym jarmarku. Jednym z dziennikarzy, którzy ze stolicy Niemiec relacjonowali to wydarzenie był Dawid Siwek.  

Temat wykraczający poza szczecińską codzienność 

Zaczniemy z grubej rury, czyli od zamachu w Berlinie. 

Zacznę od tego, że dla mnie był to temat, który wykraczał poza to, co na co dzień robiło się w Radiu Szczecin. Taka lokalna redakcja głównie jest skupiona na tym co dzieje się w jej okolicy. Oczywiście, Berlin także można wrzucić do tego worka, bo przecież nie raz w Radiu Szczecin realizowaliśmy materiały stamtąd, przykładem niech będą choćby relacje z corocznych jarmarków świątecznych. Ale zamach był tematem innym od pozostałych. Nie była to sprawa dotycząca tylko Szczecina czy tylko regionu, ta sprawa dotyczyła w zasadzie całej Polski. Oczy całego świata zwrócone były na ten jeden punkt na mapie. Wszyscy obserwowali co tam się dzieje. Ba! Przed samym wyjazdem do Berlina, kiedy jeszcze nie wiedziałem, że niebawem tam będę, śledziłem pierwsze telewizyjne relacje, obserwowałem co się stało. Nawet nie przyszło mi wtedy do głowy, że kolejne godziny i dni o będzie wyjątkowy czas w całej mojej przygodzie z mediami. 

Co czułeś będąc wtedy w Berlinie? To był chyba Twój najmocniejszy temat, który realizowałeś. 

To nie “chyba”, to BYŁ mój najmocniejszy zrealizowany temat. Jakie były emocje? Skrajnie różne. W różnych etapach pracy, w różnych momentach były rzeczywiście inne. Zacznę od momentu, gdy włączyłem telewizor, bo dostałem powiadomienie z którejś aplikacji newsowej, że coś się stało w Berlinie. Wtedy moje emocje zaczęły narastać. Tak blisko nas stało się coś tak strasznego. Chociaż nie wiadomo było jeszcze dokładnie co, kto i jak. Natomiast fakt, że w Berlinie doszło do czegoś co wygląda na zamach terrorystyczny, to przerażało samo w sobie. Może nie zabrzmi to najlepiej, ale myślę, że wielu dziennikarzy czuje coś takiego, że kiedy dzieje się coś, być może nawet bardzo złego, ale coś, co prawdopodobnie będzie istotnym wydarzeniem, pojawia się taka myśl “fajnie byłoby tam być”. I wtedy właśnie coś takiego poczułem. 

Muszę wspomnieć o tym, że tego dnia szybciej wróciłem z pracy bo bardzo źle się czułem. Złapało mnie jakieś przeziębienie, więc chciałem się trochę podkurować. Położyłem się do łóżka, ale w momencie kiedy zobaczyłem, że w Berlinie coś się dzieje, byłem skłonny wstać i jechać. I w zasadzie tak się stało. Parę chwil później zadzwonił do mnie Michał Elmerych, kierownik newsroomu Radia Szczecin z pytaniem czy pojadę. Z mojej strony padło tylko krótkie „tak”. Na pytanie ile czasu potrzebuję odpowiedziałem, że muszę się tylko przebrać i spakować (czyli wrzucić do plecaka mikrofon i komputer) i w zasadzie będę gotowy. Zdążyłem jeszcze przygotować sobie na drogę dwa kubki termiczne ze specyfikiem przeciw grypie. Poszedłem szybko do redakcji, na szczęście miałem niedaleko, razem z radiowym fotoreporterem i operatorem kamery zapakowaliśmy sprzęt do auta i ruszyliśmy do Berlina. 

Wtedy w mojej głowie były już zupełnie inne emocje. To była ekscytacja, ale nie taka chora, raczej coś w stylu “kurczę, jadę gdzieś, gdzie faktycznie dzieje się coś poważnego. Będą tam ludzie z największych redakcji w kraju, ale i na świecie”. Z tyłu głowy też miałem świadomość, że po drodze internet w telefonie może działać raz lepiej raz gorzej, więc dostęp do Twittera czy agencji informacyjnych może być utrudniony. To spowodowało, że pojawiły się nerwy, pytań było więcej niż odpowiedzi: dokąd jechać? Czy w ogóle da się dojechać w pobliże miejsca zamachu? Skąd brać najświeższe informacje? Na szczęście koledzy reporterzy w Szczecinie także monitorowali sytuację i byliśmy w ciągłym kontakcie. Zabrałem z redakcji dyżurny telefon komórkowy, bo wiedziałem, że mój prywatny może się niebawem rozładować. Napisałem SMS-a do mojej mamy: “Hej, jadę do Berlina. Nie martw się. W razie czego, jestem dostępny pod tym numerem telefonu. Dawid.” Później było kilka wiadomości od mamy czy się nie boję, żebym na siebie uważał. Wtedy takiego strachu, że jadę gdzieś, gdzie jest bardzo niebezpiecznie, nie było. Nie było czasu na takie myśli. 

Cały ten okres, te kilka dni pracy w Berlinie, nazywam poligonem doświadczeń. Byłem młodym reporterem, który nigdy wcześniej nie miał do czynienia z wydarzeniami podobnej rangi. Trzeba było skupić się na pracy, a naprawdę nie była ona łatwa. Pamiętam, że przyszedł moment, w którym zacząłem się zastanawiać na ile to co robię, na ile moje informacje powinny zawierać też moje emocje, a na ile powinny to być suche relacje informujące co się dzieje na miejscu. Stwierdziłem, że ciężko będzie przygotować informację, dźwięk, relację bez przekazywania jakichkolwiek moich emocji. Cały czas mówiłem o tym co działo się wokół mnie, jak reagowali na całą sytuację mieszkańcy Berlina, turyści, którzy przychodzili na miejsce zamachu.

Cały czas mam w głowie jedną sytuację. Nagrywałem wejście do serwisu Radia Szczecin, już nie pamiętam którego dnia na czy którą godzinę natomiast kończyłem je zdaniem: Jest również kartka napisana po polsku: “Kondolencje Berlin. Odpoczywaj w pokoju kolego”. Ten dźwięk nagrywałem co najmniej kilka razy. Za każdym razem czytając ostatnie zdanie, cytując ten krótki tekst z kartki, miałem ściśnięte gardło i łzy w oczach. Nie byłem w stanie powstrzymać emocji i wtedy właśnie stwierdziłem, że chyba nie powinienem z tych emocji rezygnować, bo moja relacja musi być autentyczna. Muszę pokazać, że to nie jest zwykłe wydarzenie, że faktycznie nawet będąc tylko człowiekiem, który relacjonuje to wydarzenie, czuję powagę sytuacji i też w jakiś sposób mnie to dotyka. Myślę, że właśnie wtedy emocje dotknęły mnie najbardziej z całego pobytu w Berlinie. 

Ciężko jest sobie nawet wyobrazić to, co musiałeś w tamtym czasie przeżywać. Nawet dla mnie, jako reportera, który sam kilka ciężkich akcji przeżył. Przy tym wszystkim przychodzi mi jednak słowo: hiena. Dziennikarz to hiena. Maiłeś odczucia, że nie powinieneś interesować się uczuciami rodzin ofiar? 

Nazywanie dziennikarzy hienami bądź generalizowanie, że dziennikarze to hieny, jest – że tak powiem – błędem taktycznym w rozmowie na ten temat. Można tak powiedzieć o ludziach, którzy szukają taniej sensacji w miejscu, w którym faktycznie coś się dzieje. Owszem, tam w Berlinie, dla takich „hien” był raj. Ale myślę, że takiego kogoś nie można nazwać dziennikarzem. Zadaniem dziennikarza jest przedstawić ludzką historię w sposób taki, żeby nikt nie miał co do Ciebie zastrzeżeń, do Ciebie reportera i po prostu człowieka. Miałem [w Berlinie – red.] przedstawić to, co się tam działo. Nie da się zrobić relacji z takiego miejsca, bez emocji. 

Na początku nie było wiadomo co stało się z tym Polakiem. Czy to on spowodował ten zamach czy też nie. Gdy pierwszy raz zobaczyłem na zdjęciach w telewizji, że ciężarówka ma polskie tablice rejestracyjne, przeraziłem się. Później okazało się, że należała do firmy spod Gryfina, miałem informacje, że ktoś z Radia Szczecin pojechał do siedziby tej firmy… Jedyne co trzeba mieć w takich momentach w pamięci to chyba to, żeby nikt nie mógł powiedzieć, że żerowałeś na czyichś uczuciach, emocjach. Tak mi się wydaje, że o tym myślisz w takim miejscu, w takim czasie. 

Nic tak nie oddaje rzeczywistości jak relacja kogoś kto tam był

Często słyszy się, że dziennikarze bywają nazwani hienami. Nieraz spotkałem się z tym określeniem. Jesteśmy po to, aby żerować na ludzkim nieszczęściu, aby sprzedawać później takie newsy do gazet czy telewizji. 

Mówisz, że dziennikarze bywają nazywani hienami. Zwróć uwagę, że są to dziennikarze, którzy zwykle narzucają się komuś kto ewidentnie nie chce z nimi rozmawiać. Bałem się trochę, że w Berlinie właśnie to będzie mnie czekać. Bałem się czy w ogóle będę miał z kim tam rozmawiać. Jedna z pierwszych informacji, jaką otrzymałem, jadąc jeszcze do Berlina, to że władze miasta rozesłały SMSy do mieszkańców aby zostali w domach. Trafiłem w pewnym momencie na parę młodych ludzi,  okazało się, że nie było ich na jarmarku w samym momencie zamachu, przyszli tam chwilę później, widzieli co się działo. Umówiliśmy się, że pójdę po kolegów z aparatem i kamerą i nagramy krótką rozmowę z ich relacją. Od początku widać było, że nie byli przekonani do mojego pomysłu. Wyszedłem do słownie za róg, ale kiedy wróciłem na miejsce – już ich tam nie było. Z jednej strony było to trochę smutne i przykre, ale z drugiej strony absolutnie rozumiem, że ktoś faktycznie nie mógłby o takich rzeczach opowiadać. Niedługo później zauważyłem innych młodych ludzi. Robili w zasadzie to samo co my: po prostu obserwowali, patrzyli. Podszedłem do nich. Byli to turyści z Londynu. Przyjechali do Berlina specjalnie na jarmarki świąteczne. Kobieta opowiedziała mi, że uciekła niemalże spod kół tego samochodu. Ciężko jest poprowadzić taką rozmowę. Ale skłamałby gdybym powiedział, że nie cieszyłem się, że udało mi się nagrać relację ludzi, którzy tam byli, którzy widzieli zamach z bliska. Mam nadzieję, że dzięki temu słuchacz mógł odczuć jak sytuacja zaskoczyła ludzi, którzy byli na tym jarmarku. 

Szczęście

Praca w radiu to chyb nie tylko złe i smutne momenty. Czy masz chociaż jedną szczęśliwą chwilę, która na długo pozostanie Ci w pamięć? 

Jest kilka takich istotnych momentów. Jedną z nich był właśnie ten wyjazd do Berlina. Nie od razu zdałem sobie z tego sprawę. Doszło to do mnie kiedy zacząłem analizować, że chyba to nie był przypadek, że mój szef wysłał tam właśnie mnie. Przecież miał do wyboru wszystkich ludzi z newsroomu. Taką radością dla mnie było to, że miał do mnie naprawdę duże zaufanie. A w takiej sytuacji jest ono konieczne. 

Poza tym radość pojawia się w momentach, w których widać, że twoja praca przynosi widoczny efekt. Miałem kilka takich sytuacji, a jedna z ciekawszych historii to ta dotycząca chłopca mieszkającego w miejscowości niedaleko Gryfina, którego zaatakował siatkówczak, nowotwór oczu. Zostałem zaproszony do relacjonowania akcji dzieciaków z przedszkola, które poprosiły Real Madryt o pomoc. Chodziło o wsparcie finansowe zbiórki na leczenie chorego chłopca w Stanach Zjednoczonych. Taki materiał oczywiście przygotowałem, pojawił się on na antenie. Dzień lub dwa dni później rano otworzyłem skrzynkę mailową i zauważyłem wiadomość od przedstawiciela Realu Madryt z prośbą o pomoc w dotarciu do rodziców tego chłopca. Płyta z filmem przedszkolaków miała być wysłana do Hiszpanii pocztą, ale okazało się, że dużo szybciej wiadomość dotarła tam przez internet. Radość z samego faktu, że Real zainteresował się tą sprawą, była ogromna. A to, że później klub przelał pieniądze, to radość nieopisana. Mojego wysiłku było w tym stosunkowo niewiele, a udało się pomóc komuś, kto tego wsparcia bardzo potrzebował. Takie większe i mniejsze radości to element tej pracy, który bardzo napędza do dalszego działania, chociaż nie zawsze to działanie jest proste. 

Każdy dzień dla dziennikarza jest inny. Jak on zatem wygląda? Ty jako radiowiec masz swój sprzęt, człowiek który pracuje w gazecie lub telewizji ma swój. Każdy ma swoje punkty którymi się kierują. 

Wyznaję taką zasadę, że nawet będą po pracy, odpoczywając, ten procencik ciebie jako reportera musi być cały czas na stand-by’u. Jeżeli chodzi o „normalny” dzień reportera, zaczyna się od sprawdzenia czy wydarzyło się coś w nocy. Później ustalasz jak będzie wyglądała praca danego dnia. Może to być na kolegium redakcyjnym podczas którego zgłaszasz propozycje materiałów, które chciałbyś przygotować. W innych redakcjach, na przykład w RMF MAXXX, w którym obecnie pracuję, rano przesyłam wydawcom raport z proponowanymi tematami i ustalamy, które z nich będę przygotowywał. To jest poranek, a później dzieje się różnie. Czasem od razu jadę na nagrania, innym razem trzeba na nie poczekać pół dnia albo nawet do wieczora. Takie nagrania trzeba potem zmontować, napisać do nich teksty. Wygląda to całkiem przyjemnie, ale zdarzają się dni, w których nagle ktoś odwołuje nagranie, albo dzieje się coś niespodziewanego, kiedy musisz zmieniać ustalenia i dostosować się do nowej sytuacji. Czasem powoduje to ogromny stres. Dlatego tak ważne jest, żeby po pracy mieć trochę czasu dla siebie, na relaks. Dać odpocząć głowie, bo psychicznie praca reportera bywa bardzo męcząca. 

Ale wrócę do wcześniejszej myśli. Jadąc gdzieś, poruszając się po mieście, a nawet w tym “czasie dla siebie” powinieneś reagować na to co się dzieje. Jeśli widzę, że coś ekipa robotników robi coś dziwnego przy chodniku na skrzyżowaniu, podpytam w urzędzie czy innej instytucji co się dzieje. Nigdy nie wiesz czy przypadkiem nie trafiłeś na interesujący temat, że np. montowane jest jakieś nowoczesne urządzenie mające zwiększyć bezpieczeństwo pieszych. A przecież mogłeś machnąć na to ręką, bo przecież widziałeś to będąc po pracy, bo przecież tylko naprawiają chodnik, bo to, bo tamto… W końcu nie bez powodu mówi się, że tematy leżą na ulicy ☺. 

Kim jest reporter? 

Hmm, to akurat trudne pytanie. Mamy takie czasy, w których w zasadzie każdy może zostać reporterem. I nie mówię, że to źle. Teraz, przeglądając na przykład media społecznościowe czy kolejne mniejsze lokalne serwisy informacyjne, których jest bez liku, a i tak powstają nowe, ciągle ktoś nas o czymś informuje. A tym się przecież zajmuje reporter, relacjonowaniem jakichś wydarzeń, sytuacji. Więc reporterem można nazwać w zasadzie każdego, kto się tym zajmuje. Ale jest według mnie pewna granica odróżniająca bycie reporterem od bycia dziennikarzem. Dla jednych to w zasadzie to samo, ale ja rozgraniczam te dwa pojęcia. Dlatego uważam, że nie każdy, kto „bawi się” w media powinien być nazywany dziennikarzem. Prędzej właśnie reporterem. Przygotowanie jakiegoś tekstu czy relacji to jedno, ale za tym musi iść coś więcej. Pewien wypracowany warsztat, jakość. Przez naprawdę długi czas sam miałem problem, żeby powiedzieć o sobie że jestem dziennikarzem. To przyszło z czasem, z doświadczeniem, nie z miesiącami, a z latami przepracowanymi w różnych redakcjach. 

Ale wracając do pytania o reportera. To musi być osoba ciekawa. Ciekawa świata tego dalekiego, ale i tego bardzo bliskiego. I to ta ciekawość właśnie często jest początkiem różnych materiałów. Zobaczysz coś, co cię zaintryguje, zaciekawi, zdziwi… I chcesz się dowiedzieć dlaczego jest tak, a nie inaczej. Niektórzy też przystaną, przyjrzą się, zdziwią, ale machną ręką i pójdą dalej. A reporter tę swoją ciekawość wykorzystuje, by zgłębić temat. Dzięki temu ktoś, kto wcześniej machnął ręką, może dowiedzieć się tego, czego nie chciało mu się sprawdzić. Cech reportera jest dużo więcej. Empatia, cierpliwość, ale też asertywność, bo nie można dać sobie wejść na głowę. Trzeba mieć też takt, żeby uniknąć faux pas. Reporter musi też krytycznie myśleć, wyciągać wnioski… I powinno mu się chcieć. Po prostu. 

Monotonia: dziennikarz tego nie lubi 

Oj, zdecydowanie nie ☺. Tu musi się ciągle coś dziać… Choćby dlatego, żeby było o czym mówić na antenie. Poza tym w mediach ciężko mówić o monotonii, bo każdy dzień jest inny od poprzedniego. Tu nie siadasz o 8 rano przed komputerem, robisz swoje i po ośmiu godzinach wyłączasz komputer, zamykasz rozdział „praca” i wracasz do domu. Nie da się być dziennikarzem nie lubiąc tej pracy, jej trybu, nie zgadzając się na pewne utrudnienia z tego wynikające. Te utrudnienia są, nie da się ich zupełnie wyeliminować. Nie zawsze da się tu wszystko zaplanować. Trzeba znaleźć ten work-life balance, ale jednocześnie wiadomo, że nagle może zdarzyć się coś czego nie dało się przewidzieć. Coś, przez co musisz wziąć się do pracy, choć robiłeś coś zupełnie innego, zrezygnować z jakichś planów. Nie jest to praca dla ludzi, którzy nie lubią niespodzianek, którzy muszą mieć ułożony rozkład dnia co do minuty. 

Co to za dziennikarz, który ustala sobie godziny pracy? 

Sam właśnie odpowiedziałeś na to pytanie.

W takim razie dlaczego wybrałeś ten zawód? 

Sam czasem próbuję sobie odpowiedzieć na to pytanie i nigdy nie mam takiej samej odpowiedzi, która byłaby pełna, wyczerpująca. Media zawsze mnie fascynowały. Zresztą, pewnie nie tylko mnie. Są przedmiotem zainteresowania wielu osób. To wynika chyba z te ciekawości, o której mówiłem. Od zawsze moi bliscy powtarzali, że lubię być tam, gdzie coś się dzieje. Nie ukrywam – tak było i jest. Niektórych fascynuje to jak wygląda tworzenie mediów, ale czują się usatysfakcjonowani, kiedy zobaczą tę pracę od środka, z perspektywy obserwatora. Dla mnie to było za mało, przyglądanie się temu całemu procesowi, chciałem sam zacząć się w to bawić. Później trochę uśmiechu od losu no i się udało. Bardzo lubię swoją pracę, nie ukrywam, że był to mój wymarzony zawód, co nie znaczy, że mam do niego bezkrytyczny stosunek. Mogę powiedzieć, że jest to spełnienie jednego z moich najskrytszych marzeń, które spełnia się każdego dnia. Nigdy nie myślałem o innej pracy, w innej branży. Nie myślałem o tym, bo po prostu nie byłem w takiej sytuacji, w której musiałbym pilnie szukać sobie jakiegokolwiek zajęcia. Mam to szczęście, że kiedy stwierdziłem, że chcę pójść do pracy, udało się ją znaleźć właśnie w mediach.

Prywatnie, obserwując ciebie w tym co robisz, widzę że rzeczywiście to kochasz. I jesteś ciekawy tego świata. 

Zdecydowanie. W tym wszystkim chodzi też o zachowanie takiego zdrowego dystansu. Niebezkrytyczne podchodzenie do tematu pracy, emocji, które siedzą w człowieku. Życzę każdemu aby czerpał jak najwięcej przyjemności ze swojej pracy. Oczywiście, że zdarzają się momenty, w których trzeba się zdenerwować. Nawet pomyśleć, że to już ostatni raz i rzucam to. Ale jak robisz to co lubisz, może nie jest to uzależnieniem, ale jest to coś co i tak przyciąga człowieka z powrotem. Taki trochę idealny związek. Spełniasz w nim swoje marzenia, założenia, przychodzi dzień, kiedy kłócisz się ze swoim partnerem czy partnerką, nie odzywacie się do siebie. Ale potem jest moment pogodzenia,  przytulacie się, wracacie do siebie. Dokładnie tak samo jest z pracą którą lubisz. Wkurzasz się na nią nie raz, nie dwa, nie trzy. Wracasz do domu zły, ale przesypiasz się z tym problemem, z tą złością. Kolejnego dnia wstajesz, masz zupełnie nowy humor, dzieją się nowe rzeczy… I może nie zapominasz, ale nie przykładasz dużej wagi do tych złych momentów i cieszysz się dobrymi. 

A jak twoi znajomi reagują w sytuacjach, kiedy mówisz „sorry, nie posiedzę z wami, muszę iść do pracy”?

Na szczęście nie było zbyt wielu takich sytuacji. Zdarza się, że czasem muszę wyjść wcześniej z jakiegoś spotkania ze znajomymi, bo rano muszę wstać do pracy. Czasami pojawia się nutka zazdrości, że inni na przykład mają popołudniową zmianę i mogą sobie po prostu rano odespać. Ja z samego rana muszę być już na nogach. Moi znajomi nie mają problemu z tym gdzie pracuję, przeciwnie, kibicują mi. Zdarzyło się już, że byłeś umówiony z kimś do kina czy na spacer i musiałeś z tego zrezygnować, bo działo się coś ważnego w kontekście mojej pracy. Bo przedłużyło się nagranie. Musiałem gdzieś pojechać, coś nagrać, kogoś spotkać… Były takie sytuacje. Ale tu też pojawia się kwestia tego, że jako dziennikarz muszę wyczuć, który temat może poczekać na przykład do kolejnego dnia, a który jednak trzeba zrealizować natychmiast. 

Dawid Siwek, czyli dziennikarz radiowy. Kiedyś Radio Szczecin, dziś RMF MAXXX, czyli człowiek, który spełnia swoje marzenia. Czujesz tak? 

Fajnie to ująłeś, być może nieświadomie zdradzając mój stosunek do marzeń. Tak! Dawid Siwek, człowiek który spełnia swoje marzenia robiąc to, co zawsze chciał robić. Jestem wyznawcą zasady, że marzenia się nie spełniają, tylko samemu trzeba je spełniać.