No i stało się. Święto mojego miasta już dawno za nami a ja jednak nadal tym żyję. Nic w tym dziwnego. W końcu miałem przyjemność poprowadzić to wydarzenie i zapowiedzieć m.in. Grzegorza Hyżego.
No ale od początku. Pisać o zakwaterowaniu nie muszę, hotelu nie wynajmowałem. Bo po co. Wyspałem się porządnie w swoim pałacu. Wstałem i pojechałem do centrum miasta. U babci wypiłem kawę i wróciłem do siebie. Wiadomo, trzeba było się przebrać i ogarnąć. Dopiero później wrócić na plac imprezy. Swoje pierwsze wejście na scenie miałem o godzinie 14.00. Niestety już na starcie się opóźniło. Później dopiero zauważyłem, że zbyt większego znaczenia to nie miało. Przez pół dnia i tak nic się tam nie działo a wszystkie zaplanowane atrakcje, odbywały się w rozmieszczonych wcześniej, odpowiednich punktach.
marzenia się spełniają
To było coś niesamowitego. Pierwszy raz miałem do czynienia z tak wielką sceną, z którą de facto spędziłem aż dwa dni. O godzinie 15.00 wraz z dyrektor Centrum Kultury, panią Basią oraz znajomą Anią (która w tamtym czasie była tłumaczką na niemiecki) przywitaliśmy wszystkich zebranych na placu oraz przybyłych gości zza Odry. Następnie mała ekipa z Niemiec zaprezentowała swoje talenty. Później przerwa … i to taka spora, bo powróciłem jakoś późnym popołudniem. Gdy na scenie prezentowała się grupa wokalistów z Centrum Kultury, wiedziałem, że oficjalne otwarcie zbliża się wielkimi krokami.
(na zdj. od lewej: Sara Kierul, burmistrz Adam Federowicz, dyrektor Centrum Kultury Barbara Andrzejczyk, Przemysław Kaweński, Anna Dubik)
– Przemek, ale nie będziesz dużo mówić na otwarciu? – pytała Ania. W zasadzie nie wiedziałem co odpowiedzieć, bo nie wiedziałem, że jak mnie poniesie to temat poleci aczkolwiek odpowiedziałem: – nie spokojnie, damy radę – Dałem chyba wtedy jeszcze jakąś nadzieję, że z czachy raczej będzie mówione spokojnie, bez pieprzenia jakiś większych farmazonów.
No i wybiła godzina 19:30. Na scenę zaprosiłem burmistrza pana Adama Fedorowicza, panią dyrektor Centrum Kultury Barbarę Andrzejczyk i Sarę Kierul, która odbierała klucz od miasta (symbol otwarcia dni Chojny). Przeczytałem krótki wstęp, Ania również i kątem oka widziałem jedynie jak burmistrz wyciąga do mnie rękę. Mikrofon chciał. Podczas jego przemowy, pani Basia powiedziała do mnie tylko – zapomniałeś przeczytać o Sarze informacje. Wtedy ja spokojnym głosem – spokojnie, wszystko jest zaplanowane. Wystarczyło jedynie czekać aż burmistrz skończy i powiedzieć – no to teraz przedstawmy bliżej osobę, która odebrała klucz i otworzyła nasze święto. Ha! Ale wybrnąłem i nikt nie skumał, że poszło coś nie tak. Ale “ciiii”, ta informacja jest tylko między nami.
Na scenie, jakoś dopiero od otwarcia, zacząłem czuć się coraz lepiej. Bardziej swobodniej. Pozwalałem sobie wtedy na to aby się …. wydzierać. Mimo tego, że publika była “ciężka”. Jednak powód i tak był jeden: na scenie zespoły przy których świetnie się człowiek pobawi a przed sceną … moja kobieta. Jeszcze przed Olejem, zaraz po otwarciu na scenie zaprezentowały się lokalne artystki. O godzinie 20:00 na scenę zaprosiłem Olej. Lokalni artyści, którzy graja zajebistą muzykę. Tym bardziej, że mają swoją a ich płyta (de facto jeszcze nie wydana) rządzi w moim aucie. W skład zespołu wówczas wszedł: Sławomir Błęcki – vocal i gitara, Damian Rumbuć – Bas, Grzegorz Kurpiel – perkusja oraz gościnnie (wtedy, dzisiaj pełnoprawny członek ekipy) Dariusz Kopik Kowal – gitara elektryczna. – Przywitajmy ich gromkimi brawami. Olej! – krzyknąłem ze sceny i zszedłem się bawić. Jak koncert? Żeby brzydko nie pisać – wyczesany na maksa!
Chcąc nie chcąc godzina 21:00 to czas najważniejszego punktu programu dnia: gwiazda wieczoru – Grzegorz Hyży wraz z zespołem. Zwykle ze sceny konferansjer przedstawia zespół/wokalistę, który ma za chwilę wystąpić. Ja o Hyżym miałem przygotowany życiorys z podkreśleniem na talent show. Przygotowany … za dużo napisane. Mateusz mi przygotował a mianowicie wydrukował info z portalu. Tak pro forma, bo prawdę powiedziawszy i bez tego można świetnie zapowiedzieć artystę. Menager w dniu koncertu poprosił, żebym bardziej skupił się na jego sukcesach (nie zaglądał mi w kartki). Stanąłem jak wryty przytakując jedynie głową. Na szczęście, Mateusz w redakcji wydrukował i doniósł mi komplet informacji na czas.
zamiast Pazury dostałem Hyżego
Od listopada zastanawiałem się jak mam zapowiedzieć Cezarego Pazurę. Do głowy przychodziły mi różne piosenki, nawet planowałem się z nim założyć, że wykonam piosenkę radiotelegrafisty (13 posterunek). Jednak moje plany poszły się walić bo Pazura odwołał koncert. Organizatorzy zatem ogarnęli Hyżego. Prawdę powiedziawszy nie byłem jego tak wielkim fanem jak wcześniej wspomnianego kabareciarza jednak to on pozwolił wykonać mi jedną rzecz, mianowicie: chciałem porwać tłum za sobą! Ja krzyczę: Grzegorz! a tłum: Hyży! i tak w kółko Macieju. I muszę przyznać, że udało się. Przynajmniej na bis. Bo przed tym było tylko – Dni Chojny 2018. Grzegorz Hyży! Gorące brawa! – i w tym zwrot. W głowie tylko myśli “spierdalać czy też nie?”. Trochę mało ludzi ale się udało! Jakieś okrzyki, oklaski były. Podczas koncertu stałem w tłumie jednak i tak pilnowałem czasu bo trzeba było powrócić na scenę i zapytać o bis … zapytać publikę. Kurde! Wiedziałem, że się zgodzą i będą chcieli jeszcze więcej ale (tak jak wspomniałem wcześniej) kontakt z publiką w moich marzeniach od listopada.
Miałem zrobić z nim również wywiad. Z menagerem spotkałem się jeszcze przed południem. Wymieniliśmy się numerami telefonów i czekałem na informację. Zadzwonił – jak pan chce, to możemy się zaraz spotkać. Bo z panem kamery ma nie być? – nie, nie, nie. Kamera ma być – a to przepraszam, niestety nie zrobimy go teraz bo artysta chciałby być przygotowany wizerunkowo – okej, zgadamy się później. Tak mniej więcej wyglądała nasza rozmowa … Zgadaliśmy się później i prawdę powiedziawszy umówiliśmy się na po koncercie. Czas najlepszy dla nas wszystkich bo zapowiadam DJów (grał wtedy Fafiq oraz Kristo – zwykle grają osobno ale był to dzień wyjątkowy – przynajmniej tak kazali mi powiedzieć ze sceny) i uciekam na rozmowę. Pierwszą przeszkodą były schody … a dokładniej tłum ludzi, który czekał na gwiazdę. Kurwa, Kaweński, w końcu wszystkich tam wysłałeś a teraz się dziwisz. Przeciskając się, czułem jakbym na nowo się narodził, trochę nawet dosłownie. Na szczęście Józek z Mateuszem i ze sprzętem czekali w środku ratusza na mnie. Zatem nie mieli takiego problemu co ja. Poszliśmy na górę – wybaczcie panowie ale niestety tego nie zrobimy – zamurowało mnie totalnie. – dobrze, nie ma problemu, rozumiem. Nie rozumiałem totalnie. No ale “gwiazdy” tak mają. Oczywiście, w czasie kiedy mi menager tłumaczył “dlaczego nie”, mogliśmy zadać Grzegorzowi dwa szybkie strzały … schodzimy na dół. Józek chyba nie do końca przyjął jeszcze co się stało, Mateusz? Słyszałem co jakiś czas niecenzurowane słowa. A ja? Przyzwyczaiłem się do tego, że ktoś mnie olewa. Ale ja tego dla siebie nie robię. Jak rozdawał autografy, ludzie wchodzili po 2/3 osoby, stałem w holu. Organizacja tego punktu na naprawdę wysokim poziomie (brawo Centrum Kultury!). Z resztą, sami nasi główni goście stwierdzili, że w tym roku nigdzie tak nie było jak u nas. Poczułem dumę i radość, mogą uczestniczyć w tym dziele. Przynajmniej tak zaplusował dla Chojny. Później jeszcze polubił moje zdjęcie na facebooku (Pocket Photography) więc w sumie ma teraz dwa plusy.