Nie ma co tu dużo pisać. Szybka akcja, bez zbędnego (jak to mówią) pierdolenia się w tańcu. Po prostu, pewnego dnia, Paweł Sławiński poinformował mnie, że załatwił mi robotę. Miałem poprowadzić dzień dziecka w Trzcińsku Zdroju.
Do końca nie wiedziałem na czym ma to polegać. Tym bardziej, że w tym dniu wolnego nie brałem więc nie miałem czasu na większe przygotowania. Chociaż, do czego tu się przygotowywać? W wielkim skrócie, tak wyglądał mój dzień póki nie wszedłem na scenę: Wstałem. Wyszedłem z psem na spacer. Przyjechałem do biura. Pojechałem nagrać zaproszenie na Jarmark Widuchowski. Wróciłem. Zmontowałem. Pojechałem spóźniony na wydarzenie.
Spóźnienie wynikało ze spóźnienia Pawła do biura. Mieliśmy jechać tam razem. Po co pchać się dwoma autami w jedno miejsce? Skoro się jednak spóźnił a w naszej dziupli miał jeszcze coś do zrobienia, powiedział żebym jechał sam.
Po dotarciu na miejsce nie wiedziałem co mam robić. Oprócz tego, że zaraz wchodzę. Ani w rękach żadnego planu, ani informacji kto po kim wchodzi. Po odnalezieniu dyrektora Trzcińskiego Centrum Kultury, Tadeusza Mazura, usłyszałem od niego tylko tyle: “wchodź i improwizuj. Nie ma planu”. Dostałem mikrofon i z miejsca wystartowałem.