Dzień muzyki czyli być jak Malicki

Dzień muzyki w szkole zawsze mnie jarał tak na maksa. W sumie do tej pory ogromnie zacieszam gdy tylko mogę wziąć w nim udział. Powód jest banalnie prosty: jestem kurwa muzykiem!

Wszystko zaczęło się w gimnazjum, to tam jakoś ten dzień muzyki wrył się w moje serce pisząc “dla innych to godzina wolna od nauki dla Ciebie, coś ważnego”. W ciągu tych trzech lat intensywnie się przygotowywałem. Było poważnie. Przynajmniej tak to traktowałem. W liceum się zmieniło. Zobaczyłem, że do muzyki można podejść zupełnie inaczej. Na totalnym luzie.

Podczas dnia muzyki, większość osób grających na fortepianie wykonuje utwory Chopina, Bacha, Mozarta itd. Ja natomiast postanowiłem zagrać Adelle. Dokładnie. Coś, czego nikt się wtedy nie spodziewał. Chciałem pokazać, że można inaczej. I to się przyjęło, bo uczestnicy przestawali non stop grać muzykę poważną. Wszedł klimat radiowy grany na fortepianie.

W zeszłym roku otrzymałem zaproszenie na Dzień Muzyki do Szkół Salezjańskich w Szczecinie. Do szkoły do której uczęszczałem przez trzy lata. Do szkoły w której zdałem maturę. Do szkoły w której działo się dużo. Tak dużo, że opowiedzieć Ci nie mogę.

Zastanawiałem się, czym tak naprawdę mogę przykuć uwagę. Zagrać ponownie utwór z repertuaru Linkin Park nie będzie już taki ogromnym zaskoczeniem. Trzeba wykombinować zupełnie coś innego. Coś, czego tym klientom jeszcze nie sprzedałem. Olśniło mnie – Kaweński, powtórzysz Malickiego. Fortepian na statku. Olśnienie skończyło się tak szybko jak szybko przyszło. Nie mylić z czekaniem na “olśnienie”. Przecież muszę to przećwiczyć. A nie miałem gdzie. O ile leżący ja pod pianinem jest jeszcze do wyćwiczenia przy każdym sprzęcie o tyle leżenie na fortepianie jest już cięższą sprawą. Do ostatnich minut przed występem zastanawiałem się czy to będzie dobry pomysł. Zdecydowałem, że lepszego nie miałem.

Jeszcze przed moją gimnastyką przy fortepianie akompaniowałem Uli. Osobie, z którą widziałem się drugi raz. Jeżeli chodzi o nasz koncert to ćwiczony był kilka minut przed występem. Wtedy też ustaliliśmy co konkretnie chcemy przedstawić. Miał być Wodecki a wyszedł Podsiadło. No zmiany to sprawa normalna.

Zostałem zapowiedziany jak nikt inny. Aż sam się tego nie spodziewałem jak mnie wyczytają. Czułem się jak gwiazda na czerwonym dywanie, która odegrała drugoplanowo rolę i nikt jej nie zna. Takie wiesz, organizatorzy o Tobie wiedzą wszystko bo przeczytali pudelki i okrojoną Wikipedię ale publika ma wyjebane i czeka tylko na Di Caprio.

O co chodzi w spektaklu “Fortepian na statku”? Szybko tłumaczę. Instrument ten jest wszędzie bardzo dobrze znany. Towarzyszy on nam również na statkach pasażerskich. Tam z grą na nim, muzyk problemu nie ma, bo ma naprawdę ogromną przestrzeń. Zupełnie inaczej jest, gdy fortepian przeniesiemy na statek podwodny. Pianista niestety krzesełka musi się pozbyć. Tym samym położyć pod fortepianem. Gdy jednak taki statek wraca skąd przypłynął, muzyk (leżąc nadal na ziemi) odwraca się i gra tyłem do fortepianu. Tak aby nadal ogarniać kierunki, naturalnie w zależności od tego w którym się płynie. Ostatnim punktem jest położenie się na instrumencie. Za pierwszym razem, gdy to przedstawiałem kilka lat temu w tej szkole, myślałem że dostanę opierdol od nauczycieli i dyrekcji. Nic z tych rzeczy. Podobało się. Punkt w którym się kładę to moment, w którym opowiadam o peryskopie.

Zobacz mistrza szybkie palce w akcji – pan Waldemar Malicki.