Nie wiem czy prowadzenie licytacji podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy mogę nazwać konferansjerką. Tym bardziej, że ciocia Wikipedia podpowiada mi w pierwszym zdaniu, iż konferansjer to osoba, która zapowiada punkty w danym programie oraz prezentuje osoby występujące na scenie. Dlatego nie o WOŚPie a o Festynie Rodzinnym w Chojnie dziś se napiszemy.
To właśnie wtedy rozpoczęła się moja nowa przygoda, którą jak najbardziej chciałbym kontynuować i chyba nawet mi to się uda. Ale od początku.
Wydarzenie odbyło się 10 czerwca 2017 roku. Propozycję prowadzenia imprezy otrzymałem od dyrektora Centrum Kultury Barbary Andrzejczyk. W ręce wylądował oficjalny program w którym zawarte były również wszelkie potrzebne mi informacje. W końcu dzięki tej kartce, mogłem rozeznać się z artystami, którzy mieli wówczas koncertować. W dwóch/trzech zdaniach opisana była ich historia a przede wszystkim podany skład. Reszta wyciągnięta z neta.
Wszytko było pięknie. Umowa była, dzień się zbliżał a ja z dnia na dzień zastanawiałem się czy rzucić ze sceny jakimś żartem. -“Ja się zbytnio nie będę wychylać, popatrzę, pouczę się jak to wygląda z bliska”. Myślałem, że tak będzie – “Nie, poprowadzisz wieczorem sam ten festyn” – odpowiedziała zadowolona pani Basia. No ja wtedy zadowolony zbytnio nie byłem. Na pytanie “to gdzie Pani będzie” usłyszałem tylko, że będzie mnie obserwować ale wie, że sobie poradzę. Wiara pani Basi we mnie musiała być naprawdę zajebiście silna.
Po otrzymaniu pełnej informacji jak i pełnego planu pani Basia była zadowolona. Ja wówczas … niekoniecznie. W końcu, niedoświadczony gościu ma prowadzić Festyn Rodzinny w Chojnie. No ale dobra. Przyjąłem to na klatę a przynajmniej starałem się dopuścić wszelkie informacje do własne świadomości. Albo będą się ze mnie śmiać albo nie będą mnie słuchać co mi całkowicie pomoże. Kurde, słuchali. Ale to za chwilę.
Przejdźmy teraz do tego dnia. Który właśnie nadszedł. Zatem, przyszedł ten dzień. Na scenę miałem wejść dopiero o umówionej godzinie. Za dnia miałem czas dla siebie no i dla firmy. To właśnie w tym dniu, razem z Pawłem (wydawca portalu) przeżyliśmy dachowanie autem. Ja wydostałem się o własnych siłach tylnymi drzwiami, Pawła trzeba było wyciągać. Po dziś dzień, zastanawiam się jak to możliwe, że on ucierpiał bardziej niż ja. Zarazem dziękuję Bogu, że miałem jedynie niewielkie rany od szkła na prawym przedramieniu. Dzięki temu, mogłem wrócić na plac i pracować. Gdy Pawła zabrano do szpitala, wiedziałem, że trzeba będzie nabrać większych obrotów, pomóc chłopakom a przede wszystkim … kurde, miałem do poprowadzenia dni mojego miasta. Nie mogłem nigdzie jechać.
Dla niedowiarków lub innych cżłowieków – napisaliśmy o tym (Wypadek na drodze krajowej nr 31 – jedna osoba ranna).
Po wypadku, szybkim przesłuchaniu na miejscu zdarzenia powróciłem na teren naszego działania. Było jeszcze przed II biegiem ulicami Chojny. Wziąłem się za szukanie organizatorów aby oznajmić ich, że Pawła niestety nie będzie. Ja się coraz bardziej stresowałem bo wiedziałem, że powoli mój czas nadchodzi. No i kurwa nadszedł. Po wręczeniu medali dla biegaczy.
O godzinie 19:00 został przekazany mi mikrofon no i scena. Dobrze, że nie posiadam rozrusznika serca. Ze pewnością by się dawno zatrzymał … chyba, w sumie nie wiem jak to działa ale z pewnością było by z nim źle.
Chojeńscy wokaliści, a dokładniej wokalistki to osoby, które zostały po raz pierwszy przeze mnie zapowiedziane. Stres był tak duży, że nie mogłem zbytnio wypowiedzieć dłuższych zdań, które de facto przygotowywałem sobie przed wejściem. Wyczytanie nazwisk czy nazw sponsorów też sprawiały mi trudności. Ustało, po pewnym czasie.
W przerwie siedziałem na schodach, które prowadziły na scenę. Tam były cukierki. Dla dzieciaków. Później się okazało, że nie tylko dla nich. Szczęka mnie rozbolała. Zdałem sobie sprawę, że za dużo ich zjadłem. Ale wracając do schodów. Tam też, czytałem to co zostało dla mnie przygotowane. Tak, mimo tego, że kilka dni przed imprezą dostałem wytyczne to tutaj otrzymałem ich jeszcze więcej. To był jeszcze bardziej szczegółowy plan a na nim wszelka możliwa rozpiska dotycząca mojego “czasu antenowego”. Kurde, myślałem, że bardziej szczegółowo się tego rozpisać nie da. Ha, zaskoczyli mnie. No ale dobra, trzeba było się szybko przeszkolić. Nie mogłem uciec … chyba. W sumie, ciekawe co by zrobili gdybym spieprzył. Muszę zajrzeć do umowy czy jest taki punkt.
Im bliżej było końca tym bardziej mi się to podobało a stres powoli opadał.
Najmniejsze opory w przekazywaniu informacji, w rozmowie z publicznością czy też z artystą miałem na sam koniec. Gdy występowała gwiazda wieczoru. O siedzeniu na schodach i modleniu się aby wszystko wyszło już dawno zapomniałem. Spacerowałem po placu lub siedziałem w namiocie rozmawiając z MaSzą i jej tancerkami (czyli niedawno wspomniana gwiazda wieczoru).
Zapowiedziałem ją. Wyszła na scenę. Zrobiła show. Przyszedł czas na mnie. Pytając się ludzi nawet o tzw. bis, czułem, że ten dzień za szybko się skończył (tak jak cukierki w koszyku, które jadłem prawie przez cały wieczór). Ona wyszła na bis. Ja, zszedłem ze sceny.
No dobra, co do w/w artystki. Prawdę powiedziawszy nigdy czegoś takiego nie słyszałem … nie słyszeliśmy. Słuchaliśmy jej hitów w redakcji. Zaniemówiliśmy. Jednak tego dnia widziałem, że ludzie przed sceną się bawili. Trzymali nawet transparenty. Pani Basia podpowiedziała mi żebym sobie jeszcze tylko selfie na scenie z nią strzelił. Ja bym tego nie zrobił? Co prawda wypełniłem trochę pamięci w telefonie ale zdjęciem mogę się śmiało pochwalić. Tak samo jak (chyba) udaną, pierwszą konferansjerką.
No dobra, historia była, teraz trochę więcej faktów, które i tak dowiedziałem się po imprezie. Cały czas byłem obserwowany. Oczywiście przez panią Basię. Powód był prosty: podobno po tym wypadku każdej chwili mogłem doznać szoku. Na szczęście nic takiego się nie zdarzyło. Brawo ja!
Na scenie wystąpiłem również z naszych chojeńskim magikiem Łukasz Zimny. Znałem jego kilka sztuczek ale wtedy też mnie zaskoczył. Z tego co widziałem, czuł się luźniej niż ja. Albo udawał. Z racji tego, że jestem człowiekiem palącym to paliłem. Schodząc ze sceny nie tylko wpieprzałem cukierki ale jarałem. Może nie jak smok ale jak ktoś podszedł to nie odmawiałem. Podobno to przegania stres, no właśnie … podobno. Ale jak na psychikę tak siada to czemu nie. Ważne aby się uspokoić.
Dziękuję za danie mi szansy. Mam nadzieję, że nie było tak źle.
fot. Paweł Woźnicki | CK Chojna