Nie oszukujmy się. Góry są zajebiste! I to nie twierdzi jedyni moja osoba. Zastanawiam się jedynie, skąd u mnie taka miłość do tych terenów? Brak kontaktu z nimi na codzień? Gdyby tak było, to związki chyba też powinny tak działać – wracacie do siebie, gdy tylko tego zapragniesz. Później tęsknisz, oglądając wideo i zdjęcia.
Z księdzem Krzysztofem poznałem się w czasach licealnych. Ja byłem uczniem, on klerykiem który miał możliwość pracować w Szczecinie. Wówczas, fotograficznie raczkowałem. Niby coś robiłem, aczkolwiek nie wiązałem z tym jakiejkolwiek przyszłości zawodowej.
Po kilku latach, pożegnaniach a przede wszystkim zapomnienia wielu twarzy, ten ksiądz o mnie pamiętał! I zaprosił na “swoje wesele”. Naturalnie, wpierw zapytał czy jakkolwiek się tym zajmuję. Nie chce nikogo szukać a chciałby zaufać mojej osobie. I teraz najważniejsze! Miejscem mojej pracy nie miał być Szczecin. To był Kraków! Tyle kilometrów aby spędzić wspaniały weekend w Krk!
Do dawnej stolicy naszego kraju wyjechałem już w piątek. Na miejscu, zgubiłem się. Wjechałem tam gdzie nie trzeba. Jednak mój instynkt samozachowawczy okazał się być na tyle wyregulowany że szybko odnalazłem drogę docelową. Nie zgubiłem się a co za tym idzie, przeżyłem pierwsze godziny. Jak się okazało, później było jeszcze gorzej.
Starówka podczas trwania pandemii była totalnie zawalona ludźmi! Tam nie było nawet jak przejść. Wszystkie stoliki pozajmowane albo zarezerwowane. Kolacja we dwoje? Zapomnij! Nawet samemu się nie udało cokolwiek znaleźć. Musiałem wyjść i błąkać się po uliczkach. Było ciemniej, było ciszej. Siedziałem na zewnątrz. Nagle zaczęło kropić. Pierwszy wieczór, w tym jakże cudownym mieście – zaliczony!
Później było łatwiej. Tym bardziej, gdy w niedzielę wybrałem się do Skawy. Miejscowości Krzysztofa. To właśnie tam, odbyła się jego pierwsza prymicyjna msza święta.