Michał Brzegowy: nigdy wżyciu nie byłem bardziej szczęśliwym i spełnionym człowiekiem

Pamiętasz, jak opowiadałem tobie że w moim życiu było czterech fotografów, którzy czegoś mnie uczą? Pierwszego już poznałeś, przyszedł zatem czas na drugie nazwisko.

Michała poznałem po przez Instagrama. Jego fotografie zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Tym samym, zdałem sobie sprawę że to jest to, czego tak naprawdę się bałem. Uciec od stereotypów, punktów których trzyma się większość fotografów weselnych. Pstrykanie zdjęć bez lampy na salach weselnych? Kiedyś było to dla mnie nie do pomyślenia, w końcu nasuwało się mnóstwo negatywnych zdań co do tego pomysłu: pomyśl o ostrości; ludzie będą słabo oświetleni gdy na sali zrobi się ciemniej; zdjęcia przy większych czułościach ISO będą miały ziarno a to może słabo wyglądać przy oddaniu materiału.

Moje pierwsze wesele, które sfotografowałem bez lampy, odbyło się we wrześniu 2018 roku. Decyzję taką podjąłem tylko z jednego powodu: na sali było jasno od wejścia aż po zakończenie imprezy. Białe światła oświetlały parkiet i stoliki gości przez cały czas. Cudo! Zwykle, fotografowałem bez użycia lamp do czasu pierwszego tańca (włącznie). Później wchodził “ciężki sprzęt”. Tutaj zorientowałem się, że można inaczej. Podczas tańców, zrobiłem zdjęcie “z” oraz “bez” dodatkowego oświetlenia. Wybór był prosty: nie ma co walić ludziom po oczach. Wyjątkiem były tylko zdjęcia portretowe, gdzie para młoda ustawiała się z każdym gościem. Tutaj bałem się o ostrość no i światło. Dzisiaj jednak uświadamiam sobie, że było to niepotrzebne …

Rok później, w marcu fotografowałem wesele pod Szczecinem. To wydarzenie, mogę uznać za przełomowe. Wróciłem do lampy a dokładniej lamp. Rozstawiłem swój arsenał po kontach sali. Błyskałem ile wlezie. Jaki efekt? Wszystko ładnie oświetlone, zdjęcia ostre. Jednak to nie było to, gdzie “moje ja” mogło się odnaleźć. Po chwili pokazał się Michał, który uświadomił mi, że lampy nawet w naprawdę ciemnych pomieszczeniach nie są potrzebne.

Prowadząc swój biznes, pewność siebie a przede wszystkim ryzyko, to podstawa do osiągnięcia jakichkolwiek zamierzonych celów. Ba!  Robiąc coś na przekór, możesz zdobyć więcej niż ci się zdaje. To właśnie uświadomił mi mój dzisiejszy gość.

Nazywam się Michał. Nigdy nie uważałem się za artystę czy nawet wielkiego fotografa. Szczerze to ja non stop powtarzam, że bardziej czuję się jak duże dziecko z aparatem, które cieszy się za każdym razem gdy może opowiedzieć historię o pięknych duszach.

Cała moja twórczość jest wynikiem mojej ciężkiej pracy, ogromnego przełamania swoich lęków, obaw i pozwolenia sobie być wrażliwym.

Fotografuję głównie śluby, pary i ich miłość. Odnajduję teżradość w sesjach kobiecych. Nie ma dla mnie większego znaczenia czy moi klienci są przyodziani w stroje ślubne czy w zwykłe swetry, ponieważ to co jest dla mnie najważniejsze to ich historia i uczucie które dzielą. Sesje z moimi parami traktuję głównie jak wspólną przygodę, wycieczkę, Ich randkę. Czas, który spędzają na sesji często działa na moich klientów oczyszczająco. Często odkrywają na nowo swoją intymność i uczucie, które być może w codziennej pogoni zeszło na dalszy plan. Czasem mam wrażenie, że tu już nie chodzi o zdjęcia tylko o pewną formę terapii dla moich par, gdzie mogą po prostu bez skrępowania pobyć ze sobą. Nie jest to jednak proste, ponieważ otworzenie się przed obcym człowiekiem, którym niewątpliwie jestem dla nich wymaga czasu i zaufania. Dlatego też zawsze daję moim parom ślubnym sesję narzeczeńską za darmo byśmy mieli okazję się poznać. Nigdy nie podpisuję również umowy ślubnej przed wcześniejszym poznaniem się przy kawie lub przez Skypie. Chcę miećpewność, że oboje nadajemy na podobnych falach i że będę w stanie spełnić oczekiwania moich klientów. Z biegiem czasu zauważam, że zaczynam przyciągać coraz więcej wrażliwych i emocjonalnych osób do siebie, ale nie ukrywam że nie zawsze tak było. Czasem trafisz na parę, która dosłownie jest z innej bajki niż ty.

Miałem raz sytuację jak zaczynałem swoją przygodę z fotografią ślubną, że moi klienci dosłownie nie chcieli się nawet przytulić lub złapać za rękę twierdząc, że to jest „nienaturalne”. Starałem się podejść do tego z dużą dozą empatii i ze zrozumieniem jednak dziś już wiem, że to nie byli „moi klienci”. Nie chodzi oto, że chcę w jakikolwiek sposób oceniać niektórych ludzi, wręcz przeciwnie. Chodzi oto, że uważam, że nie jestem dla każdego i tak samo nie każdy jest dla mnie. Czasem po prostu lepiej wybrać innego fotografa, który w pełni spełni oczekiwania klientów.

Zdarza mi się, że moi klienci proszą mnie o inną obróbkęzdjęć. Co wtedy robię? Uprzejmie odpowiadam, że fotografuję i obrabiam tylko w takim stylu jaki czuję, bo po prostu nie umiem i nie chcę robić w innym i polecam Im wtedy innego fotografa, który robi np. cieplejsze zdjęcia. Staram się nigdy nie zostawiać klientów z niczym mimo iż wiem, że nie będą już moimi klientami.

Ciężko mi przytoczyć najlepszą sesję jaką w życiu miałem, jednak jest jedna który bardzo mi zapadła w sercu. Myślę, że mogę się posłużyć imionami moich klientów. Zwykła sesja w parku w Krakowie z Natalią i Walentym. Ludzie tak niesamowicie emocjonalni. Poprosiłem Ich by po prostu popatrzyli sobie w oczy i wyszeptali do siebie za co się kochają. W tle z głośnika przenośnego leciał mój ukochany Nihil Frahm. Poleciało tyle łez, również moich, że nie zapomnętego bardzo długo.

Jeśli chodzi o najpiękniejszy ślub jaki miałem był to ślub Kingi i Marcina. Ceremonia odbyła się w skromnym drewnianym kościółku. Ten ślub wywarł na mnie największe wrażenie z jednego powodu. Pan Młody tak strasznie się wzruszył podczas First Looka i składania przysięgi, że ledwo trzymałem aparat w kościele. Kobiety z natury są bardziej emocjonalne, dlatego widok płaczącego mężczyzny wywołał we mnie tak silne emocje. Myślę, że to jest też kwestia tego, że zarówno Marcin jak i Kinga są artystycznymi (muzycznymi) duszami, które przeżywają wszystko dwa razy bardziej.

Kocham swoją pracę. Nie wiem gdzie będę i co będę robił za 10 lat, ale wiem że póki co chcę to robić, ponieważ nigdy wżyciu nie byłem bardziej szczęśliwym i spełnionym człowiekiem. Mimo iż zarabiam teoretycznie mniej niż w pracy w korporacji nie wymieniłbym to na żadną pracę nawet jakby mi płacili 10 razy więcej.