Tak,wiem, fajna fota, może nie nawiązuje zbytnio do dzisiejszego tematu ale jest to moje ulubione zdjęcie więc chce żeby miało swój początek na tym blogu.
Moją przygodę z blogowaniem zaczniemy od “najstarszej kochanki”. Muzyka towarzyszy mi od lat, w sumie to i przez całe życie. No dobra,zadajmy sobie pytanie komu nie towarzyszy? Każdy przecież ma coś wspólnego z dźwiękami. Z opowiadań słyszę tylko, że od urodzenia wiedziano, że będę miał z nią coś związanego.
Kiedy byłem mały – darłem się, kiedy mam dwadzieścia lat – dalej się wydzieram. Zmieniła się tylko barwa głosu i lepsze wypowiadanie słów piosenek – brawo ja.
Jednak do tego wszystkiego trzeba było dołożyć jakiś instrument, aby wypełnić dźwięki płynące ode mnie, jeżeli mogę nazwać w ogóle to dźwiękami. Wracając do tematu, było to piano. Z początku zwykły keyboard, który dzisiaj jest dla mnie zabawką ale wtedy prawdziwym instrumentem, którego mało kto by się powstydził.
Uczyłem się u wujka, tzw. multiinstrumentalista. Tak jak wspomniałem w pierwszym wpisie, chciałem grać na weselach. Wyszło inaczej bo po kilku latach zacząłem grać poważniejsze utwory. Dzięki temu jestem tu.
Czym jest miejsce tzw “tu”? Kanał na YouTubie, granie ze słuchu, koncerty, uczennice a przede wszystkim wielka miłość do muzyki bo przez lata nauki patrzę na muzykę inaczej. W dwóch słowach – KOCHAM TO!
Póki dojdziemy do tematu początków na YouTubie to sprostujmy jedną sprawę. Jestem pianistą, który zbytnio nie lubi grać tzw. poważnych utworów (Mozart, Bach, Chopin etc). Wolę zagrać cover Linkin Park, LP, happysad etc bo wtedy czerpię prawdziwą radość z grania – na chwilę obecną tyle w temacie.
Dobra, teraz do rzeczy bo wpis jest o tym jak powstał mój kanał w serwisie YouTube a nie o tym co lubię a czego nie lubię grać (chociaż, może się kiedyś tym poważniej zajmę).
Do założenia kanału zaczął namawiać mnie mój nauczyciel od parapetu, wcześniej wspomniany – multiinstrumentalista. Twierdził, że trzeba mnie w końcu pokazać szerszemu gronu, bo coś z tego może być, podobno coś dobrego. Z racji tego, że jestem grzecznym jak i dobrym synkiem to o zdanie na ten temat zapytałem rodziców – nie. To skrótowa odpowiedź, którą uzyskiwałem przez miesiące albo i lata. Przekonywanie o tym, że będzie widać na filmie tylko moje palce nic nie pomagało. Widocznie rodzice bardziej bali się krytyki niż ich syn.
Przyszedł czas liceum. Niestety, musiałem zakończyć grę u wujka i przeniosłem się do prywatnej szkoły muzycznej, de facto z nią też mam ciekawe historie 🙂
Requiem for a Dream nauczył mnie ks. Krzysztof Tomeczkowski. Mieszkałem wówczas w bursie Salezjańskiej w Szczecinie. Załatwiłem sobie dostęp do pianina które znajdowało się na stołówce, później przeniosłem się na aulę szkolną, tam był fortepian, szkoda tylko, że roztrojony. Pewnego razu, przyszedł właśnie ten ksiądz, zasiadł przed klawisz i zaczął grać. Po pewnej chwili zrozumiałem, że muszę się tego nauczyć bo utwór jest mega i można go nieźle zinterpretować. Gdziekolwiek się pojawiałem i był tam parapet szlifowałem ten utwór. Opłacało się grać w kółko to samo bo stał się moim pierwszym coverem na kanale. Teraz przechodzimy w inny świat – szkoła.
W liceum poznałem Piotrka Skowronka, tzw chocolatemilkvlog. Założył kanał jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego więc jego karierę śledzę prawie od początku. I jak można się domyślać – on był moim natchnieniem na stworzenie kanału. W końcu skoro on może, to czemu ja nie mogę. Zatem, Piotrek jest kolejną osobą którą zawdzięczam swój kanał, ponieważ krótko mówiąc – wypromował mnie.
W końcu, zrobiłem to, zadowolony, uśmiechnięty ale … właśnie pozostało to ale. Nazwa. Jestem świadomy, że można ją zmieniać jednak nie chciałem zbytnio w to ingerować. Lasciatemisuonare – moja nazwa, która była widoczna przez dłuższy czas, nikt nie potrafił jej wypowiedzieć, co było cudownym przeżyciem słuchając znajomych, którzy próbują wypowiedzieć nazwę mojego kanału ale nie potrafią. Zdawałem sobie również sprawę, że nawet nie wiedzieli co to znaczy. Taką nazwę zawdzięczam osobie, której zadedykowałem swój pierwszy cover na kanale, czyli w grę powraca ks. Krzysztof Tomeczkowski.
Jak doszło do nagrania? Prosta sprawa. Aparat kompaktowy od rodziców z szuflady, moje pianino, oświetlenie – sufitowe, tzn żyrandol bo innego wtedy nie miałem i heja do przodu.
A tak na poważnie, to gdy to wrzucałem byłem zestresowany, przerażony a jednocześnie podniecony tym, że w swoim życiu robię kolejny krok do przodu.
Jednak zacznijmy od początku. Chodziłem po mieszkaniach jako ministrant z kolędą. Tego dnia coś we mnie się ogarnęło, że musiałem nagrać cover i wrzucić go do neta. Dodatkową motywacją było to, że rodziców nie było w mieszkaniu więc nikt mnie nie musiał słuchać a ja nie musiałem prosić o ciszę. Wtedy, chyba bardziej mi zależało na jak najszybszym powrocie do domu niż na tym ile uzbieram.
Przyszedłem, rzuciłem komżę na łóżko, znalazłem aparat, ustawiłem go i zacząłem grać. Tak wyglądał mój początek na internetach.Niestety nie pamiętam ile razy powtarzałem to nagrywanie i czy w ogóle powtarzałem, bo ten utwór miałem przygotowany od kilku miesięcy.
Dzisiaj jest może trochę podobnie, tylko dzisiaj jestem chyba bardziej ogarnięty. Jeżeli nie ja to na pewno mój sprzęt.
12 stycznia 2017 roku miną cztery lata od kiedy znalazł się ten utwór na moim kanale. Co dziś czuję gdy go oglądam?
Po pierwsze jest to przerażenie – gdy patrzę na siebie to widzę, no właśnie kogo ja kurde widzę!? Trochę jak Justin Bieber, tylko w lepszym wydaniu.
Po drugie to na pewno dumę – zacząłem robić to na co nie miałem zbytnio pozwolenia ale postawiłem na swoim. A dzisiaj? Dzisiaj rodzice są ze mnie dumni i wiem, że słuchają każdego mojego coveru, który się pokazuje na moim kanale.
Ten wpis wraz z tym coverem mają dwie wspólne cechy: są nieogarnięte i pewnie za jakiś dłuższy czas będę wpatrywać się na to z przerażeniem ale jednocześnie będę zadowolony, że w życiu robię kolejny krok do przodu.