rozmawialiśmy, jedliśmy i piliśmy: spotkanie z “człowiek od zadań specjalnych”

Pierwszy raz przeprowadzałem wywiad pod wpływem. Oczywiście pod wpływem alkoholu. Wiem, że jest to nieprofesjonalne i że “nie wygląda”, aczkolwiek … taka była sytuacja, że odmówić głupio było. 

Krzymów to wioska do której zawsze miło się wraca. Zawsze z uśmiechem na twarzy. To tam robione są słynne regionalne pierogi. To tam ugoszczeni zostaliśmy jak nigdzie indziej. Przez ludzi, którzy mogli by powiedzieć “są to jedynie reporterzy, zrobią swoje i uciekają. Więc jak ich nie będzie, to wtedy zaczniemy się bawić”.

Spotkanie z Przemkiem Kossakowskim było dla mnie czymś ważnym. Jest to dla mnie człowiek, z którego czerpię ogromne inspiracje, nie tylko jako z zawodu reportera. Działanie z ludźmi w mediach dla mnie jest podstawą. Być może dlatego też w moim życiu ważnym elementem stał się reportaż uczestniczący. Tak jak u mojego rozmówcy. Materiał ukazujący daną sytuację będzie wtedy lepszy. W końcu jak powiedzieć ludziom, że morsowanie jest zajebiste? Stanie na kładce i rozmawianie z ludźmi raczej nie przyciągnie nowych uczestników. Wejście do wody z mikrofonem da większą możliwość przekonania mojego widza, że coś w tym jest. Kossakowski jest mistrzem, jeżeli chodzi o reportaż uczestniczący. Ostatnio nawet pozwoliłem sobie zrobić takie małe porównanie co do takich materiałów. Przemek objął tym świat, Filip Chajzer Polskę a ja natomiast region.

Proboszcz tamtejszej parafii, zaraz po mszy świętej otworzył nam drzwi

Spotkanie z podróżnikiem odbyło się … w kościele. Z początku miało ono mieć miejsce w tamtejszej świetlicy wiejskiej aczkolwiek zgłosiło się za dużo ludzi. Toteż miejsca było za mało. Na ratunek zatem ruszył proboszcz, który pozwolił nam spotkać się z Przemkiem w kościele. Dwie godziny słuchania, przemyśleń i niedowierzania tego co przeżył. Później trzeba było czekać aż rozda autografy i zrobi zdjęcia z fanami. Ja się w kolejkę nie ustawiałem. Przecież i tak miałem z nim rozmawiać przed kamerą zatem zdjęcie było tylko kwestią czasu. Jednak w pewnym momencie się zląkłem. Anna Komorzycka, główna inicjatorka tego zamieszania, w między czasie gdy Przemek miał czas dla “wiernych” zapytała, czy będzie miał czas na rozmowę. Wtedy usłyszałem tylko – rozmowę? – w tym głosie usłyszałem trochę zdziwienia i czegoś jeszcze. To coś dało mi do myślenia, że może nie dojść do naszego spotkania. Jednak moje myśli szybko uciekły, gdy zaraz powiedział – jasne, nie ma problemu. Uf. Wiesz co, być może nie przeraziłbym się tak gdyby rzeczywiście na tym materiale nie zależałoby mi jak na niczym innym. Mimo tego, że przeprowadziłem dla tej telewizji wiele wywiadów to i tak rozmowa z Kossakowskim była dla mnie wielką przygodą.

Spotkanie zakończone, autografy rozdane, zdjęcia zrobione. – spieszy Wam się? Zjadłbym coś szybko i byśmy to nagrali – nie ma problemu. – odpowiedziałem i odwróciłem się do Józka i Mateusza – spieszymy się? – nie a co? – Przemek chciałby coś zjeść i wtedy byśmy to nagrali – nie ma problemu. Wyszliśmy z kościoła i przenieśliśmy się pod salę. Spaliłem papierosa, w głowie od razu przypomniały mi się jego słowa ze spotkania, że tytoń został zabrany pewnej grupie, dla której jest on świętością. My natomiast, się tym trujemy i używamy tego w ilościach dużych. Nie rzuciłem, trochę byłoby mi szkoda i zaraz ta myśl o tym że dla kogoś jest to święte mi gdzieś uciekła. Weszliśmy do sali, czyli miejsca które pierwotnie miało być miejscem naszego spotkania z Przemkiem. Wszyscy przebili się przez kuchnie, nie patrząc chyba na to co się tam dzieje. A działo się dużo. Bo efekt tej pracy widać było za drzwiami. Naszymi oczami ukazał się długi stół, na nim wiele dobrego jedzenie (kolacja w domu z głowy). Trochę jak w wigilię. Tylko taką w październiku. No i oczywiście bez kolęd. Aczkolwiek było wszystko. Nawet alkohol. Rozpoczęliśmy toast od kochanego Koła Gospodyń. Czyli Pań, które de facto przyrządziły ucztę. Sołtys Krzymowa wstała i powiedziała – za moje kochane kobiety … – nie zdziwiło mnie to ani trochę. W końcu pani Ania na każdym kroku podkreśla swoją miłość do nich. Drugi toast poszedł za gościa honorowego, który również ma na imię Przemek. Ale to nie ten Przemek z telewizji. To ten, który był pomysłodawcą całego zamieszania. Trzeci toast był wzniesiony … trzeciego nie piłem. Odmówiłem grzecznie. Wiedziałem, że jednak jestem w pracy i nie wypada a i tak na zbyt wiele sobie pozwoliłem. Chciałem wyjść zapalić. Przemka nie było więc i tak musiałem czekać. Wyjście tak jak wejście, przez kuchnię. Ubrałem płaszcz, drzwi się otworzyły i wszedł Przemek – yyyyy, eeee, bo ja ten, no. Bo my jesteśmy – to był ten moment gdy nie wiedziałem czy mogę sobie pozwolić na “Ty” czy też jeszcze nie – wywiad. Tak, pamiętam. Zaraz to zrobimy – dokończył za mnie. Na fajkę nie wyszedłem, wróciłem do stołu. Przyszła jednak chwila w której pada klasyczne pytanie: ze mną się nie napijesz? Niestety, zostałem postawiony w takiej sytuacji aczkolwiek pytania do mnie kierowanego nie było. Po prostu nagle miałem napełniony kieliszek. Jednak tym razem mogłem wypić z Przemkiem Kossakowskim. No dobra, to już mogłem sobie wybaczyć. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym chyba z nim nie wypił. Ostatni (mój) toast a zarazem kieliszek był na do zobaczenia. Lub “oby ten wywiad się udał”. Po ostatnim kieliszku, poszliśmy nagrywać rozmowę.

Wstaliśmy od stołu. Na sali w której siedzieliśmy było ładne miejsce. Tam chciałem to wpierw nagrać, to znaczy wywiad przeprowadzić. Przemek jednak wskazał pomieszczenie oddzielone od sali “posiedzenia” przez kawałek ściany. Mieliśmy lekko uciec, ponieważ nie chcieliśmy im przeszkadzać i nie chcieliśmy aby nam przeszkadzano. Po kilku sekundach rozmowy na temat: może jednak zmienimy całkowicie miejsce i pójdziemy do pałacyku? Czy może tu zostaniemy? Postanowiliśmy zostać. Ważne w końcu było również dla nas światło, więc nie mogliśmy sobie pozwolić na nagrania na świeżym powietrzu. Tam w końcu było ciepło a redakcja niestety nie była zaopatrzona w lampy jak TVNy czy inne stacje telewizyjne. A propo światła: włączam jeden pstryczek – światła nie ma. Maszeruję zatem kilka kroków dalej aby włączyć drugi. Nadal ciemno. Kurde. Trzeba zatem zmienić miejsce. No i przyszło co do czego ani pałacyk ani pomieszczenie za kawałkiem ściany nam nie dogodziło. Po kolejnych rozmyślaniach, do głowy komuś przyszła kuchnia! Tak jest, kuchnia. On się zgodził. Ja również. I teraz wyobraź sobie ten piękny obrazek: Przemek Kossakowski, człowiek do zadań specjalnych i wielki reporter telewizji TTV rozmawia ze mną … w kuchni. W miejscy w którym przygotowywały się chyba te słynne krzymowskie pierogi. W miejscu w którym można robić wszystko, dosłownie. Ale przeprowadzić wywiad? Nie liczmy programów kulinarnych bo nie rozmawialiśmy o tym jak przygotowuje sobie obiad. Może wprowadzę w życie program “wywiad w innym miejscu”.

Przypomnę, że byłem po kilku głębszych. Z pewnością nie pozwoliłbym sobie na to z prostego powodu – szanuję swoją pracę a przede wszystkim rozmówców. Jednak ten wieczór był inny niż zwykle. Czułem się jak w rodzinie. Mimo tego, że wśród nas była wielka gwiazda telewizji to i tak wszyscy spędzali ten czas jakby się znali od dawna. Nie było gwiazdorzenia, błagania o autografy czy o zdjęcia. Wszyscy stali się jedną wielką kochającą rodziną z którą musiałeś wypić. Jednak umiar trzeba było znać. Wyprowadzać mnie nie musieli. Podczas rozmowy z Kosą, wiedziałem że muszę się ogarnąć i dać z siebie wszystko. W końcu rozmawiałem z osobą która jest dla mnie wzorem. Poszło pięknie. Przed kamerą rozmawialiśmy osiem minut i zadałem pytania, które wcześniej sobie założyłem. Czyli cały plan został zrealizowany w stu procentach.