Na ślub jechałem dzień po nagraniach materiału z Woodstocku. Pobudka przed godziną 5:00 i wcześniejsze bieganie po zajebiście dużym polu dały się we znaki. Dopakowywanie sprzętu nastąpiło z rana, ogarnięcie się i oczekiwanie na Maćka. Taki plan na godziny, w których jeszcze spaliście.
Wesele odbywało się w Berlinie. Wpierw wizyta u młodej a następnie u młodego. Później szampan na ulicach miastach i zabawa do białego rana. Jednakże od początku.
Wejście do pokoju pani młodej obudziło mnie bardziej niż porządna kawa. Wszystkie kobiety okryte szlafrokami piły chyba jakieś wino. Nie krepowały się zbytnio, że dwóch facetów wparowało z rana z kamerami. Pani młoda? Piękna i uśmiechnięta. Klimat tam panujący? Zajebisty. Aż chciało się zacząć robić zdjęcia. W głowie układały się tylko nowe kadry.
Od młodej powędrowaliśmy do młodego. Dokładniej do mieszkania jego świadka. U nich spokojniej. Przede wszystkim bez szlafroków i można było dogadać się po polsku. U młodej trzeba było włączyć opcję języka angielskiego. Oczywiście pozostał jeszcze język niemiecki, jednakże niestety nie pogadałbym sobie zbyt długo, gdyż wiedza jak szybko się zaświeciła tak szybko zgasła. Wolę po angielsku.
Chcąc nie chcąc, wesele u naszych zachodnich sąsiadów wygląda nieco inaczej. Po wyjściu z urzędu cywilnego, na chodniku rozpoczęła się mała impreza. Był przygotowany szampan i czas do porozmawiania czy też wysłuchania skrzypka. Następnie zaplanowana krótka sesja przy murze Berlińskim. Przed tym jeszcze zdjęcie grupowe a w tle Brama Brandenburska. Zdziwił mnie fakt, że wszyscy kroczyli za parą młodych mimo braku pasów. A jezdnia nie była jednopasmowa. Tak bez żadnego “ale” po prostu szli na środek ulicy bo chcieli zrobić zdjęcie.
W końcu dojechaliśmy do miejsca zabawy. To nie była sala. Całość odbywała się pod gołym niebem w miejscu z naprawdę zajebistym klimatem. I tym samym moja świadomość mówiła mi ciągle: “jest zajebiście. Zjedz tylko obiad bo głodny jesteś i bierz się za foty! To będzie to!”
Plan imprezy. Tak, otrzymaliśmy kartkę na której było wszystko wypisane. Co do minuty. Trochę tych punktów było. Trochę bardzo dużo. Ja się połapać nie mogłem ale Maciek (kamerzysta) dawał radę. Podkreślę, że widziałem coś takiego pierwszy raz. Dlatego w niektórych momentach gubiłem się, co jeszcze zostało przed nami a co już było.
Zabawa weselna nie odbywała się na sali a pod gwiazdami. Widząc takie miejsce, taki wystrój oraz panujący tam klimat, stwierdziłem jedno – niczym z amerykańskich filmów. Kocham to.
Sprawdź: BoanergesMS, to z nimi wyjechałem aż do Berlina na to niezwykłe wesele! Dzięki!
Sprawdź również: Paweł: “przy takim świetle foty same się robią”