W niedzielę wstałem ledwie żywy. Z Polic wróciłem jakoś po godzinie 3:00 a zasnąłem ok 4:00. Cholerny budzik zadzwonił o godzinie 8:00. Oczywiście, nie obeszło się bez ustawiania 20 sygnałów co minutę, więc z rana nad uchem miałem koncert.
Miałem nawet myśl, aby zadzwonić i powiedzieć, że jednak nie dam rady. Plan b to skontaktowanie się z panem Jurkiem Owsiakiem i przełożenie imprezy na przyszły tydzień. Chociaż wtedy bardziej możliwy do realizacji był plan a. Jednak wstałem. Pierwsze po co sięgnąłem to kawa. O śniadaniu nie wspomnę bo to rzecz normalna.
Gdy doszedłem do siebie, wiedziałem, że muszę zadzwonić po Mateusza Dominiaka. Miał wtedy ze mną jeździć i mnie nagrywać. Uznałem, że od dawna jest gotowy a ja dostanę porządny opierdol, że jeszcze siedzę w domu przy kawie. Do gościa dodzwoniłem się dopiero za piątym razem. Okazało się, że zachorował i nie da rady. Moim ratunkiem został Snajper (Mateusz Szelążek). Jeżeli natomiast on również był by chory … całą akcję można było by se … no właśnie. Dokończ sam.
Odebrał. Ledwie żywy, bo spał, ale odebrał. Kochany chłopak ogarnął się w ciągu 30 minut i przytruchtał do redakcji, chociaż wiedział, że mam jeszcze kilka spraw do załatwienia na mieście i będę później. Ale przyszedł, sprawdził sprzęt, podładował baterie na wieczór i czekał.
Własnie, kwestia sprzętu jakiego wówczas używaliśmy: pisałem już kiedyś, że idę w minimalizm? Pewnie tak ale jedynie na facebooku. Nie lubię przepychu. Zatem pierdzielić się z kablami przy każdym nagraniu, podpinać do każdego rozmówcy mikrofon krawatowy, odpinać … kurwa, więcej pierdzielenia się niż nagrań. Postanowiłem zaryzykować ponownie. Za pierwszym razem podczas Jarmarku w Widuchowej no i teraz. Do nagrania obrazku użyliśmy Nikona a do dźwięku – Rode VideoMic. Mało, skromnie – cieszyło oko.
Dzień ten uznam za walkę z czasem. Oczywiście wygraną walkę. Bo zrobiłem to co miałem w planach. Zdążyłem do Centrum Kultury. Wróciłem do domu szczęśliwy.