Mateusz Los – sesja zdjęciowa

Każda fotografia ma swoją historię. W końcu jest to zatrzymanie ułamku sekundy w kolorze lun w czerni i bieli. 

Kolejna sesja. Prawdę powiedziawszy podobna do tych ostatnich jednak mająca swoje tłumaczenie i swoje opowiadanie.

Mateusz jest osobą, która ma cholerne parcie na szkło. Może nie kamery telewizyjnej a aparatu. I to nie ważne jakiego: czy to w telefonie, czy to z tzw. “małpki”. Ale może to i dobrze. W końcu chłopak zdaje sobie sprawę, że nadaje się do zdjęć. Ja z tego mogę jedynie korzystać. Dogadujemy się.

Nie spodziewałem się do końca, że zdecyduje się poświęcić swoją wolną sobotę i przyjechać. Co prawda zgadaliśmy się w piątek, ale stu procentowej pewności nie miałem. W końcu był to czas świąt, sprawa normalna, że trzeba sprzątać czy też piec ciasto. To drugie i tak go nie ominęło bo robiliśmy to u mnie.

Miejsce na sesję? Powiedziałem sobie, że muszę wykorzystać tereny które mam “pod nosem”. Po za tym pogoda i tak na nie dopisała. Sensu nie było abyśmy gdzieś wyjeżdżali.  Może to i dobrze, bo powoli chyba spełniam swoje marzenia co do ujęć. Robię takie, jakie widzę na instagramie.

Wybraliśmy się chyba na jedną z najbardziej najspokojniejszych dróg. Miejsce idealne: wystarczy, że się obróciliśmy a za plecami mieliśmy pole i lasy. Zatem: dwa plenery w jednym. Zabrałem cały sprzęt jaki miałem: lampę, dodatkowe baterie, obiektywy no i przede wszystkim dwie puszki. Po co? Żeby chyba tylko na wiosce się pokazać.

Przedstawiam kolejną nutę do zdjęć. Albo ponownie przypominam. Jeżeli jej teraz nie odsłuchasz bo nie masz jak, zrób to później.