Motoparalotnie, czyli dżinsy to za mało

Nad scenariuszem zastanawiałem się aż do dnia nagrań. Prawdę powiedziawszy, gdy tylko otrzymałem informację o planach nagrań materiału dla Norberta, otrzymałem od niego podglądowy reportaż jednak … coś mi w nim brakowało.

Tego “cosia” było dużo. Przynajmniej widzę to dzisiaj, porównując oba materiały. Gdy pierwszy raz przejrzałem materiał, który został wysłany mi dwa miesiące temu, wiedziałem, że jest on dla mnie za poważny. Wiedziałem, że muszą stworzyć coś luźniejszego. Jednak nie wiedziałem jak ja mam to zrobić.

Mój operator poszedł na zwolnienie. Zapomniałem o nagraniach, może nie całkowicie aczkolwiek w głowie ustawiłem je sobie w terminie gdy będę miał Mateusza. Poranna poniedziałkowa kawa i wiadomość na Messengerze. Norbert (pisał w niedzielę ale odczytałem następnego dnia z rana): “Siema! Lecimy jutro?”. No i wyrok zapadł. Byłem bez scenariusza i z czarnym scenariuszem – co się stanie w locie, czy przeżyję. Oglądając filmiki z kamer sportowych ludzi, którzy latają na paralotniach zdawałem sobie sprawę, że to może być niebezpieczne.

Moje pierwsze pomysły były przesunięcie tego na inne dni. Nie udało się, bo najlepsza pogoda na latanie to właśnie ten dzień. Byłem bez operatora. Musiałem zatem zdać się na siebie i uświadomić sobie, że tematy lifestylowe też mogę tworzyć działając jako “one cameraman”. Przez cały dzień myślałem jedynie o tym locie.

Godzina 16:00. Powoli wydostaję się z redakcji. Pozostało jeszcze podjechać zatankować i po papierosy, które podobno pomogą się rozluźnić … podobno. Na godzinę 17:00 byliśmy umówieni w Żelichowie gdzieś na polu. Dosłownie “gdzieś”, ponieważ najbezpieczniejszy dojazd to tylko samochodem terenowym.

Scenariusz w głowie (tak porządnie) zaczął rodzić się dopiero podczas dnia nagrań oraz tuż zaraz po nim. Był to moment, w którym na dobre sobie uświadomiłem, że niektóre tematy śmiało mogę podejmować lifestylowe i robić to całkowicie samemu.

Po locie stwierdziłem kilka faktów: kocham tę pracę, ponieważ mogę doświadczyć nowych, zajebistych rzeczy oraz tego, że następnym razem w dżinsach nie ma co lecieć. Strasznie wiało zimnym wiatrem po nogach, dlatego też w niektórych częściach nagrania (które realizowane było po locie) się telepałem.

Montaż i nagranie głosu lektorskiego nastąpiło drugiego dnia. W poniedziałek, po nagraniach, zrzuciłem jedynie rzeczy do biura.