Orszak Trzech Króli

Moim marzeniem, oprócz napisania książki, jest poprowadzenie koncertu kolęd. Starałem się zrobić to w tym roku ale okazało się, że posada była już zajęta. Proboszcz zaproponował mi natomiast konferansjerkę podczas Orszaku Trzech Króli ulicami Chojny.

Czemu nie? Zawsze to coś nowego. W ręce otrzymałem scenariusz tegorocznych obchodów jednakże ks. Jan Zalewski powiedział mi, że będziemy improwizować. To wychodzi w końcu najlepiej.

Ze scenariuszem zapoznałem się dopiero dzień przez imprezą. Nawet i nie z całym bo okazało się, że tego było … dużo. Przeraziłem się ale nie zraziłem. Uznałem, że w sobotę będę miał sporo czasu na ogarnięcie tego w pełni. Więc odłożyłem go na bok.

Przed Orszakiem Trzech Króli odbył się jeszcze koncert charytatywnym w Kościele Mariackim. On rozpoczął się o godzinie 10.00. Ja przebudziłem się kilkanaście minut po. Z przerażeniem zacząłem się szybko szykować. W końcu zostało mi 30 minut do wystartowania przemarszu orszaku. Umyłem się, ubrałem i wyszedłem. I wtedy zrozumiałem, żeby chować auto do garażu. Nie skrobałem, samochód się grzał a ja próbowałem zrozumieć o co tak naprawdę chodzi w tym scenariuszu, którego nie zrozumiałem czytając nawet później podczas koncertu w kościele.

Pierwsza część wydarzenia zakończona, czas na orszak. Pierwszą stację w pełni oddałem proboszczowi. Przynajmniej chciałem oddać. Ks. Jan zrobił wstęp, aktorzy zrobili swoje i przekazano mi mikrofon. W głowie pusto. Poprosiłem o brawa dla artystów i poprosiłem o ustawienie się do dalszego marszu. W końcu miałem wprowadzać i wyprowadzać z danych stacji. Co mogłem więcej powiedzieć? W zasadzie pewnie coś mogłem no ale po co.

Najtrudniejszym przystankiem była walka dobra ze złem. Przedstawienie. Podczas niego, proboszcz powiedział mi jedno: “poproszę Cię na koniec o komentarz w sprawie tej stacji”. Myśli miałem w ciul i jeszcze więcej. Nie miałem jednak pojęcia jak to skomentować. Olśniło mnie pod koniec. Nie chciałem zbyt dużo mówić, żeby się nie skompromitować. Powiedziałem nie dużo.

Był taki moment, gdzie chciałem zrezygnować ale powiedziałem sobie “nie”. Czemu mam rezygnować z szansy, którą mi dano? Bez sensu. Już nie chodzi o to, że bym zawiódł ks. Jana ale przede wszystkim siebie. A to by bolało.

fot. Cezary Kujawski