“Żono moja” – czyli jaka jest historia przeboju?

Środa, 13 grudnia. Około godziny 21.30. Odpalam laptopa aby załadować materiał na YouTuba. W prawnym dolnym rogu wyświetla mi się komunikat: nowe filmy z kanału Masters. 

No dobra, ten początek może nie ma sensu. Może. Ale komunikat w/w przypomniał mi o wywiadzie, który przeprowadziłem z chłopakami w restauracji Piastowska w Chojnie w zeszłym roku. Materiał ten jest o tyle ciekawy, iż powstał w takich warunkach jakich kompletnie się nie spodziewałem. I jest zajebisty.

Wszystko zaczęło się od uświadomienia mnie, że zespół Masters ma grać koncert w klubie Fiesta. Tym samym, oznaczało to: “Kaweński, możesz zrobić z nimi wywiad. Umów się.” Dużo razy powtarzać nie trzeba było, tym bardziej, że jest to jeden z moich ulubionych zespołów, który gra muzykę disco polo. No kurde, czego w życiu trzeba więcej?

Znalazłem numer telefonu, co dzisiaj nie jest wielkim problemem. Zadzwoniłem, zgadaliśmy się wstępnie na “tak”, czyli zgoda na udzielenie wywiadu jest. Hura. Kolejny punkt to układanie pytań, albo pisanie scenariusza. Jak kto woli.

Koncert odbył się z okazji dnia kobiet, cztery dni po tym święcie, czyli 12 marca. Rozmowę przed kamerą z Pawłem Jasinowskim oraz Pawłem Janasem planowałem przeprowadzić przed koncertem gdzieś w klubie. Nigdy by mi chyba nie przyszło do głowy aby wbijać się im do hotelu. No właśnie. W dzień koncertu miałem jeszcze do nich przetelefonować aby ustalić więcej szczegółów. “Witam, Przemysław Kaweński chojna24.pl”. “Witam, Paweł Jasionowski, zespół Masters”. Pierwszy stopień szoku doznany. Może z tego względu, że to jakiś menadżer się zwykle ze mną dogaduje, tutaj nieco mnie zaskoczyli i to bardzo pozytywnie. “Zadzwonię, jak będziemy już w okolicy. Wtedy się zgadamy.” Na telefon czekałem z dziewczyną. Dzwoni. Dzwonię po Mateusza. Zawiozłem kobietę do domu. Jedziemy po sprzęt i do restauracji. Bo jak się okazało, wywiad będzie przeprowadzany u nich w pokoju. Kolejny szok.

Na przywitanie, oprócz oczywiście podania ręki oraz “cześć” usłyszeliśmy “Panowie, sory za bałagan ale nie mieliśmy kiedy to ogarnąć a dopiero przyjechaliśmy i się rozpakowaliśmy”. Osobiście, nie przeszkadzało mi to jednak, żeby w obiektywie to jakoś wyglądało, musieliśmy coś z tym zrobić. Trwało to chwilę i niczym prawdziwi mężczyźni, przerzucili wszystko na drugą stronę.

Rozstawiamy się. Dwie kamery i mikrofon podpięty do jednej z nich. Dodatkiem były również lampy z parasolką. Przydały się, bo gdy je się zapaliło zrobiło się zajebiście jasno. Ale to tak zajebiście, że gdy na koniec je wyłączyliśmy, zrobiło się ciemno. No w sumie logiczne. Miejsce wybraliśmy wcześniej, znaczy się przed przerzuceniem wszystkiego na drugą stronę. Ja na środku, bo lepiej to wygląda i na spokojnie mogłem porozmawiać z Pawłem i Pawłem.

Nie sądziłem, że to będzie tak długo trwać i chyba nie ja jedyny. Podczas rozmowy wszedł ich menadżer “wy jeszcze to nagrywacie?” zapytał śmiechem. No i wtedy zrozumiałem, że trzeba to kończyć. Gdy zobaczyłem na zegarek zrozumiałem, że trochę przegięliśmy.

Miałem ukulele. Pożyczone. Ale specjalnie nauczyłem się na nim grać utwór “Żono moja” by później się okazało, że jest roztrojone. Super.

Koncert mega, tyle mogę o nim napisać. Pokręciłem się przy scenie z lustrem. Najbardziej cieszy mnie to, że chłopaki po za kamerą są genialnymi ludźmi. Nie przechwalają się tym co zdobyli, ani tym że mają fanów, nagrane płyty i wielkie koncerty. Porozmawianie z nimi na zapleczu czy też na papierosie (tylko jeden z nich pali) dało mi do zrozumienia, że za dużo oceniamy takich ludzi po przez pryzmat telewizji. Szkoda tylko, że nie możemy wszystkich znać prywatnie. Dało by nam to powód do lepszego oceniania.

Chciałbym sprostować jeszcze jedną rzecz. Na materiale widać jak panowie żłopią energetyka. Jeden z nich, gdy się układaliśmy, zapytał co chcemy z baru. Ha! Wybrałem wodę.